Od tego zestawu zacznę drogę Bromografiki. Gdy uznam efekt końcowy za satysfakcjonujący to zacznę ją rozbudowywać o kolejne materiały, narzędzia i techniki. Będę się trzymał tego negatywu żeby za jakiś czas mogła powstać baza porównawcza opisująca proces jakim wszystkie powstałe z niego zdjęcia zostały poddane. W międzyczasie użyję raz innego negatywu, z bardzo małą rozpiętością tonalną żeby zbadać i przepracować potencjał Bromografiki z negatywami o niskim kontraście. Gdy większość sposobów i materiałów będzie opracowana to zajmę się innymi sposobami korygowania obrazu, własnymi i opisanymi w "Technice Bromowej". W ten sposób będzie powstawać dział "Warsztat Fotografika".
niedziela, 4 lutego 2024
Bromografika - plan i materiały
Od tego zestawu zacznę drogę Bromografiki. Gdy uznam efekt końcowy za satysfakcjonujący to zacznę ją rozbudowywać o kolejne materiały, narzędzia i techniki. Będę się trzymał tego negatywu żeby za jakiś czas mogła powstać baza porównawcza opisująca proces jakim wszystkie powstałe z niego zdjęcia zostały poddane. W międzyczasie użyję raz innego negatywu, z bardzo małą rozpiętością tonalną żeby zbadać i przepracować potencjał Bromografiki z negatywami o niskim kontraście. Gdy większość sposobów i materiałów będzie opracowana to zajmę się innymi sposobami korygowania obrazu, własnymi i opisanymi w "Technice Bromowej". W ten sposób będzie powstawać dział "Warsztat Fotografika".
czwartek, 25 stycznia 2024
Jan Bułhak, "Bromografika" i "Technika Bromowa" do pobrania
Wspaniała wiadomość dla wszystkich zainteresowanych poznaniem Bromografiki - dzięki uprzejmości i życzliwości pana Bohdana Bułhaka, wnuka i właściciela praw autorskich Jana Bułhaka, mogę oficjalnie udostępnić do pobrania zeskanowane dwie książki pana Jana: Bromografikę i Technikę Bromową.
Jest to ogromne ułatwienie dla wszystkich zainteresowanych tą techniką ponieważ książki te są bardzo trudne do zdobycia (i bardzo kosztowne) a bez przeczytania ich trudno byłoby rozumieć większość moich poczynań które to będę opisywał w kolejnych tekstach.
Powstanie wersji cyfrowych zawdzięczamy Zbyszkowi Ładyginowi który z należytą ostrożnością zeskanował te książki.
Linki do pobrania:
środa, 17 stycznia 2024
Warsztat Fotografika
Jak już pewnie kiedyś pisałem, moim największym przełomem i źródłem inspiracji w świecie fotografii było przeczytanie "Fotografiki" Jana Bułhaka. To tam właśnie, zachwycony językiem i treścią, zanurzyłem się w fotografię artystyczną początku ubiegłego wieku - czyli w Fotografikę, w reszcie świata nazywaną Piktorializmem. Świat pejzażu, portretów, kamer wielkoformatowych i obiektywów artystycznych. W różnych okresach z różną intensywnością próbowałem swoich sił delikatnie się w to zanurzając. Równolegle pracowałem i rozwijałem się jako rzemieślnik, tak w ciemni jak i fotografując. "Jako umysł ścisły" z zapałem badałem różne techniczne aspekty tych przestrzeni i po jakimś dłuższym czasie zacząłem się w tym środowisku poruszać całkiem pewnie. Aby rozwijać się w ciemni jeździłem oglądać wystawy fotograficzne najróżniejszych uznanych autorów, tam analizowałem ich wizje i starałem się rozszyfrowywać zabiegi techniczne dzięki którym powstawały te piękne powiększenia. To faktycznie pomaga, zwłaszcza w połączeniu z kilkoma latami pracy w ciemni, z koniecznością wyciągania wszystkiego co się da wyciągnąć z danego negatywu (a te czasami bywały bardzo kłopotliwe) korzystając z wszelkich dostępnych materiałów i narzędzi ciemniowych. Dokładając do tego fotografowanie i opatrzenie się z powiększeniami/stykami z najróżniejszych formatów i najróżniejszych obiektywów, jako całość warsztatu, umożliwia "rozszyfrowywanie" zdjęć w galeriach. Nagle (czyli po kilkunastu latach) stojąc przed zdjęciem widzisz historię jego powstania. Domyślasz się ogniskowej obiektywu, formatu negatywu, widzisz wszystkie poukrywane maskowania, doświetlania, zmiany tonacji papieru i inne zabiegi. Jest to miłe doświadczenie, jest to jakiś dowód że jest się częścią tego świata, że rozumiesz język tych ludzi. Oczywiście w moim przypadku nie trwa to wiecznie bo "zaraz" się to nudzi a chwilę później już przeszkadza w oglądaniu zdjęć. Inaczej jest z mistrzami dawnymi, tu ilość składowych i nieznanych elementów jest tak duża, że faktycznie zostaje kontemplować obraz a nie rozbierać go na kawałki. Mimo tego, że oprócz różnych apochromatycznych współczesnych killerów próbowałem wiele starych obiektywów i dziś wielkim formatem fotografuję zazwyczaj obiektywami z lat 1890-1930, to miękkość rysunku w połączeniu ze stykówką w jakiejś technice szlachetnej podczas wykonywania której artysta dał z siebie wszystko, uniemożliwia dokładną analizę.
Będąc w takim miejscu swego życia dowiedziałem się o wystawie prac Tadeusza Wańskiego, pisałem już o niej na blogu w innym kontekście, link poniżej:
Wiedziałem że Wański przynajmniej część zdjęć pokazanych na wystawie robił jakimś małym aparatem i że są to "zwykłe bromy" a więc jest możliwość ujrzenia Piktorializmu w wersji znacznie dostępniejszej i tańszej niż to wszystko co się wiąże z większością piktorialnych zdjęć. Ucieszyłem się bardzo i pojechałem zobaczyć jak się stare stałogradacyjne bromy mają do współczesnych papierów multigrade które "wyciskałem do końca". No i jak się miewa obraz narysowany jakąś małą kamerą a nie wielkim formatem z cudownym miękko rysyjącym obiektywem pejzażowym. Wiedziałem również że Wański bardzo się przykładał do pracy w ciemni, więc czułem, że "lipy" nie będzie.
Pojechałem... Pamiętam to wszystko jak dziś. Nie byłem zaskoczony, nie było tak że coś zauważyłem i się zastanawiałem nad jakimś elementem którego nie rozpoznałem. Nie wiedziałem i nie rozumiałem NIC. Dostałem kubeł zimnej wody na łeb i zatkało mnie. Wchodząc na wystawę wiedziałem tylko tyle, że autorem jest Tadeusz Wański, wychodząc z wystawy dodatkowo wiedziałem, że tam był cały świat technik fotograficznych i ciemniowych o których nie miałem żadnego pojęcia. Jasne, jakieś tam doświetlania narożników czy jakiejś ściany wychwyciłem ale dojrzałem mnóstwo elementów co do których nie miałem żadnych wątpliwości, że zostały "dopieszczone" ale zupełnie nie byłem w stanie ich rozszyfrować. Wszystko było tak subtelne, tak niewyobrażalnie dopracowane w każdym najmniejszym szczególe że wręcz obezwładniało mnie. Na dodatek niesłychanie spójne i powtórzone na kilkunastu czy kilkudziesięciu zdjęciach. Te same relacje światło-cień, ta sama dominująca "średnia szarość", ta sama miękkość, te wszystkie detale... Jak na papierze ze stałym kontrastem można mieć tak różny kontrast w tylu różnych miejscach? Doskonale wiedziałem, że to nie kwestia doświetlania, maskowania czy odbielania, widziałbym to. Te połacie żagli bijące światłem na granicy utraty informacji ale z zarysowanymi fałdami - niewykonalne! Na dodatek na tle ciemnego nieba, niemożliwe! Skąd miękkość rysunku, przecież widzę że to nie filtr ani wyjście poza głębię ostrości, to fizycznie niemożliwe! I ta bezlitosna konsekwencja na każdym kolejnym zdjęciu. Nigdy nie widziałem tak "pełnych" obrazów, u nikogo, to było jak okna na doskonały, baśniowy świat a nie "przecudne krajobrazy" mistrzów jakich dotychczas poznałem. Poziom "świetlistości" był wyciągnięty do granicy między obrazem oświetlanym a świecącym samym z siebie. Sto lat temu na stałogradacyjnym bromie z negatywu naświetlonego jakąś kieszonkową kamerą.
W tym poprzednim wpisie z 2019 roku napisałem, że wychodziłem z wystawy szczęśliwy, to prawda, nie napisałem wtedy całej reszty bo za mocno działało na mnie moje "nie wiem, nie rozumiem". Przez kolejne lata tylko rosła liczba ciężko zasypianych nocy bo żadne odpowiedzi nie przychodziły mi do głowy a zdjęcia Wańskiego świeciły mi w pamięci jak...żarówka w pustym łbie.
Odpowiedź znalazłem kilka miesięcy temu. U Bułhaka, jak zwykle u mistrza Jana Bułhaka.
Odpowiedź na większość pytań jest w Bromografice, reszta jest w Technice Bromowej.
A gdzie jest odpowiedż na pytanie "Dlaczego tych książek nie czytałeś wcześniej skoro od prawie dwudziestu lat znasz, czytasz i szanujesz Bułhaka"? Ta odpowiedź jest w mojej zgubnej zarozumiałości... Założyłem, że te książki dotyczą papierów z którymi już mieć do czynienia nie będę a poza tym ja jako przyszły Piktorialista będę się realizował z wielką kamerą z obiektywem L'adjustable Landscape Lens i swe bezcenne negatywy przelewał na niemniej szlachetne techniki pozytywowe, jak sam Robert Demachy przynajmniej. Ot cała prawda, dopiero pan Wański musiał mnie strzelić w pysk żebym łaskawie doczytał co pan Bułhak krzyczał do ociemniałych...
We wstępie do Bromografiki jest napisane, że ku wielkiej uciesze autora również tak uznani twórcy jak Tadeusz Wański korzystają z metody wtórnika czyli papierowego negatywu z wszelkimi możliwościami korekcji tonalności jakie tylko sobie dusza zapragnie. Ale Bułhak wciąż podkreśla, że technika to narzędzie do uzyskania celu a nie cel sam w sobie i jeśli cel można uzyskać w prostszy sposób to należy tak uczynić. Dlatego zainteresowani powinni korzystać również z Techniki Bromowej w której jest mnóstwo ciekawych sposobów umożliwiających korygowanie ostatecznego wyglądu pozytywu w który wkładamy tyle pracy.
Na osłodę samemu sobie, dodam że sam do kilku rzeczy doszedłem w trakcie prac ze zdjęciami z archiwum, min. z korektą rozpiętości tonalnej poprzez wykonywanie duplikatów negatywów, mistrz opisuje to w Technice Bromowej.
Muszę też zaznaczyć, że od czasu gdy zobaczyłem powiększenia Tadeusza Wańskiego to nawet małe "niedociągnięcia tonalne" moich powiększeń zaczęły mnie znacznie bardziej uwierać niż dotychczas. To chyba już ten czas gdy zdjęcie nie cieszy o ile nie jest w nie wsadzone całe serce i głowa.
Jestem już po pierwszej próbie wykonania swojej bromografiki i mam pierwsze wnioski.Niemniej nie chcę teraz "wyskoczyć" z opisaniem tyko tego, mam wybrany "doskonały" do tego celu negatyw i będę opisywał wszystkie sposoby na wyciągnięcie z niego maksimum danym sposobem, to będzie trzon aktualnych opisywanych prac ciemniowych. Równolegle będę opisywał prace z tym powiązane, jak np. sposoby wywoływania negatywów (tu też mam trochę nowych spostrzeżeń) czy wywoływania/tonowania papieru. A zupełnie z boku coś o obiektywach, o powiększalnikach, dlatego nazywam to "Warsztatem Fotografika" i na ten moment pójdę drogą bezkompromisowego podejścia przy minimalnym nakładzie finansów i ilości wątków. Zachęcam do uczestniczenia, zadawania pytań i równoległego pracowania ze swoimi materiałami.
Na koniec parę inspirujących zdjęć z tej wystawy, robione na gorąco, telefonem, są to reprodukcje czysto poglądowe, ich siła oddziaływania jest taka jakby dostać "w pysk" z płaskiej i w kasku, na żywo jest bez kasku więc gorąco polecam jeśli jeszcze kiedyś będzie okazja.
czwartek, 14 grudnia 2023
ALFA
Jakiś czas temu ogłosiłem że poszukuję materiałów fotograficznych przedwojennej firmy Alfa. W celach kolekcjonerskich głównie (gablota ku czci przodków) ale z nieśmiało wyrażonym zamiarem naświetlenia i wywołania płyty szklanej wyprodukowanej w tej firmie. Alfa zbyt często przewijała się w różnych dokumentach, w tekstach Bułhaka a i różne nitki z prac czysto technicznych prowadziły do tej wspaniałej firmy. Historia jej, zachwycająca i tragiczna, inspirująca i przygnębiająca popchnęła mnie w kierunku wykonania czegoś z nią związanego. Odzew był znacznie większy niż się spodziewałem, kilka osób przekazało mi płyty szklane w różnych formatach z różnych okresów jej działalności i coś czego się nie spodziewałem: paczkę papieru Alfabrom z lat '30, zapieczętowaną, cztery kartki w formacie 13x18cm.
I od tego momentu, choć kolekcjonerzy chcieliby mnie ukamieniować, rozpocząłem przygotowania do...wykonania powiększenia lub stykówki na tym, 90-cio letnim papierze. Bez żadnej gwarancji na powodzenie a nawet z kilkoma mocnymi argumentami, że to nie może się udać.
Kilka miesięcy wcześniej zacząłem badać naświetlanie i wywoływanie wiekowych negatywów, nie tak starych jak płyty Alfy ale jakby nie było kilkudziesięcioletnich. Sprawdzałem spadek czułości, reakcje zadymienia i kontrastowości emulsji w różnych koncepcjach wywoływania i doszedłem do pewnej wprawy, trzymając się paru zasad mogłem na 3-4 klatkach trafić w optymalne naświetlanie i wywołanie materiałów które w normalny sposób nie dawały się wykorzystać wcale.
Ale...to negatywy. Jeśli ich kontrast nie jest optymalny to można jakoś temu zaradzić w procesie pozytywowym. Również zadymienie jest do zaakceptowania jeśli mocno nie wpływa na spadek kontrastu. Na pozytywie nie ma miejsca na takie niedociągnięcia bo szare podłoże i mdły obraz nie będzie powodem do zadowolenia, tak już lepiej byłoby je zostawić w opakowaniu.
W międzyczasie udało mi się kupić drugą paczkę, też 4 sztuki ale w formacie 18x24cm co ostatecznie zadecydowało o podjęciu próby.
Dnia 9 grudnia pojawił się impuls który uruchomił proces : negatyw z 1934 roku, w formacie 6x9cm, być może i on pochodzi z Alfy ale tego nie ma jak sprawdzić. Wiadomym jest że naświetlony i wywołany przez Polaka.
Żeby było jeszcze bardziej "po polsku" to złożyłem wywoływacz do papieru wg receptury Fotonu: Fotonlith W6 - choć nie jest to przepis polski, to pierwszy i najstarszy wywoływacz infekcyjny, znany również jako Kodak D85.
Największe zagrożenie to spadek kontrastu i zadymienie. Niektóre papiery z lat '70 nie mają już takiej siły żeby dać obraz o odpowiedniej kontrastowości i podwyższanie stężenia wywoływacza i zwiększanie temperatury nie pomaga a jedynie przyspiesza pojawienie się zadymienia. Ten papier ma 90 lat i poza cechami określonymi w tracie produkcji mógł przebywać w niekorzystnych warunkach, choćby na gorącym strychu, przez 90 lat było mnóstwo okazji.
Postanowiłem tak:
- powiększalnik Focomat IIC, przysłona całkiem otwarta, małe powiększenie (x 2,2) - to mocny kondensorowy sprzęt, założyłem że trzeba papierowi dostarczyć dużo światła (spadek czułości) w krótkim czasie (wzrost kontrastu)
- mocny wywoływacz , rozcieńczenie 1+1 (normalnie 1+2 do 1+5)
- niska temperatura żeby zminimalizować potencjalne zadymienie - 20st (normalnie pracuję w 30st)
- jedną kartkę poświęcam na próbki, 13x18cm pocięta na dwie części
- wywoływacz stabilizuje dwoma powiększeniami z innego papieru - Fotonchlor został wybrany.
Strzelając w ciemno z czasem naświetlania.... Trafiłem!!!
Trafiłem również z rozcieńczeniem wywoływacza. I z temperaturą. I trafnie przewidziałem czas wywoływania, ten przerwałem w odpowiednim momencie dzięki wspaniałym lampom Artura (Mira) które przy pracy w lithcie dają bezcenną możliwość dokładnego oceniania świateł podczas wywoływania.
Pierwsza próbka miała odpowiednie parametry i od razu naświetliłem całą kartkę.
Negatyw był kontrastowy ale bez przesady, normalnie wywołana kontrastowa scena - skały i śnieg w słońcu. Pozytyw ma spadek czułości na obrzeżach ale spodziewałem się tego i dałem dość duży margines (1,5cm) i prawie na styk trafiłem w obszar równomiernej czułości. Są szczegóły w cieniach i w światłach. Papier wyszedł lepiej niż 60 lat młodszy Fotonchlor
Niestety po wyschnięciu skręcił się niemiłosiernie a ciepły ton zmienił się w różowy... Przeciąłem próbkę na pół i dałem do selenu 1+10 na 1 minutę co przywróciło jej czarno-białą tonację.
I po kąpieli w selenie całego zdjęcia nakleiłem je na szybę.
Czas na gablotę....
A kolejnym wyzwaniem-uznaniem-zadaniem jest powiększenie na papierze Alfa z płyty szklanej Alfa, płyty naświetlonej w przyszłości oczywiście. Wiosna...motyw...wrócimy do tego.
Ciekawostki, fakty i nitki z Alfy opiszę w osobnym tekście, być może przy opisywaniu negatywów. Jej działalność edukacyjną, jej zasięg i poziom techniczny, informacje niepisane, losy za czasu rasy panów i czasy powojenne. Dla chcących już teraz poznać część jej historii polecam stronę Mariusza Jedynaka:
Na koniec trochę moich własnych materiałów dotyczących papierów:
PS. Gdybym tak trafiał jak napisałem wcześniej to już dawno temu trafiłbym w totka. To tylko szybkie przypomnienie w głowie wszystkich naświetlonych w życiu odbitek i ułożenie ich wedle odpowiedniej hierarchii, plus skupienie jak podczas stawiania lądownika na Marsie. I życzliwa ręka z przeszłości...
Edit:
W komentarzach Zbyszek zamieścił informację o negatywie z którego zostało wykonane powiększenie, to wyjaśnia jego wyjątkowość i usuwa białe plamy z opisu tego zdarzenia, polecam doczytać.
sobota, 2 grudnia 2023
Ecce homo, Człowiek Utajony
Ecce Homo, przypadek pierwszy czyli na bezrybiu i rak ryba.
Nie muszę sięgać wieki czy nawet dekady wstecz żeby wspomnieć czasy które w porównaniu z teraźniejszością należałoby nazwać Oświeceniem 2.0 a wśród ludzi, na chodnikach, w mediach, książkach i parkach przewijali się Święci i mędrcy. Nie było idealnie bo nigdy nie jest idealnie ale były warunki do życia i od tego jak ów czas na życie ludzkość wykorzystywała, zależała jej przyszłość. Wedle mojej oceny, wykorzystała go tak, że teraz mamy Średniowiecze 2.0 i za rogiem smutne zakończenie tej rozbrykanej trzody. Błyskawiczna utrata różnych wolności, zakazy, szczucie jednych na drugich, zabobony, pismo obrazkowe, upadek wszelkich wartości i zasad, system wartości, cenzura i tępe lub chytre mordy wszystkich polityków, dziennikarzy, autorytetów i ekspertów połączone z upadkiem instytucji i szczytnych ideałów zwiastują, że przekroczony został próg z którego (jak po przedawkowaniu) wrócić już się nie da. Nauczyciele już nie uczą, lekarze nie leczą a mechanicy nie naprawiają. Nieliczne wyjątki które mam zaszczyt znać (i wyjątki o których nie wiem) nie odmienią losu i kierunku populacji w której każdy sobie pępkiem świata.
Rak ów to człowiek który jeszcze nie zdziczał zupełnie i można z nim o czymś porozmawiać lub coś wspólnie zrobić. Ma refleksje i nie zagląda do książeczki żeby wiedzieć co ma myśleć. Jest już na tyle rzadko spotykany, że każdy jeden jest powodem do radości, jak ktoś zdrowy w wymierającym gatunku.
Ecce homo, przypadek drugi czyli...człowiek.
W całym tym smrodzie i beznadziei (w powstanie których i ja mam "zasługi") kontakt z drugim człowiekiem który może być prawdziwy, treściwy i głęboki, jest swego rodzaju cudem - na tej zasadzie jak cudem do pewnego czasu było zaćmienie słońca. "Mam" kilku takich przyjaciół. Niewielu ich jest, ale jest.
Jednym z nich jest Paweł, mój przyjaciel z gór, człowiek bardzo zajęty i mieszkający ode mnie na tyle daleko, że w kombinacji z kosztami podróży i nikłą ilością mojego wolnego czasu, spotykamy się raz na rok lub rzadziej. Na szczęście, dzięki komunikatorom piszemy do siebie prawie codziennie i rozmawiamy między innymi o fotografii. O różnych jej okresach, tematach, jej istocie i różnych sprawach z nią związanych. Znamy się lat kilkanaście i na początku mieliśmy wiele rozbieżnych poglądów i kilka wspólnych. Życie wyleczyło nas obu z pewnych życzeń, ocen i oczekiwań co do rzeczywistości ale zanim tak się stało nie wykorzystaliśmy tych niezliczonych okazji aby się poróżnić. Zawsze mogliśmy rozmawiać i te lata zaglądania w siebie zaowocowały głębokim zaufaniem i nie pomijaniem niewygodnych spraw. Po omówieniu setek zdjęć, mniej i bardziej poważnych, jego komentarz dotyczący pierwszego z dzisiaj opisywanych zdjęć, tylko mnie upewnił co do jego wyjątkowości.
Brak odpowiedzi czy potwierdzenia z zewnątrz skutkuje pogubieniem się, natomiast rozmowa, wymiana argumentów, zauważenie pominiętych szczegółów, chwile refleksji i kilka innych czynników czynią idee lub sąd bardziej przystającym do rzeczywistości. Bardzo trudno jest zdyscyplinować samego siebie do takiego stopnia żeby bezlitośnie podważać własne koncepcje i oceny. Ów człowiek (na potrzeby tego znaczenia nazwę go człowiekiem właściwym) jako lustro własnych tworów jest bezcenny. Ecce homo.
Teraz czas na samo zdjęcie
Nikołaj Nikołajewicz Bobrow, "Szachiści", Moskwa 1950
Nie jestem pewien czy uda mi się klarownie przelać to co mam w sercu na tekst w cyberprzestrzeni. Jakkolwiek rozumieć fotografię humanistyczną, dla mnie jest to absolutny szczyt tego gatunku. Z całym szacunkiem dla zdjęć Bressona, Erwitta, Schmidta i im podobnych, ale przy tym zdjęciu reszta ma co najwyżej status romantycznych wyciskaczy łez. Nie zabieram im ich ładunku emocjonalnego, ich znaczenia i wpływu na odbiorców i naśladowców, to nie tyle inna liga co inna kategoria, należałoby jakieś rozróżnienie uczynić. Żeby zbytnio nie skręcić w porównania, ja nadałbym tamtym zdjęciom status portretu człowieczeństwa w godnym uznania okresie rozwoju a "Szachiści" to absolut wizerunku, archetyp postawy, oba swoją siłą miażdżące straszliwą rzeczywistość tamtych lat i tamtego miejsca. Pomnik człowieka. Ecce homo.
Oczywiście moja ocena jest subiektywna i wynika z mojego "profilu" - co z jednej strony nie czyni jej jedyną słuszną ale z drugiej nie zabrania. mi doświadczać tego zdjęcia poprzez filtr swoich doświadczeń i wiedzy. Stwierdzenie że zdjęcia czy obrazy w ogóle nie muszą mieć opisu ponieważ "obronią się same" jest błędne. Owszem, można jako "człowiek z ulicy" odbierać je po swojemu i nawet trafnie umieszczać je w hierarchii estetyczno-emocjonalnej ale to bardzo zubożone podejście, takie typowo leniwo-konsumenckie. Im większą wiedzę posiadasz, im więcej doświadczeń życiowych masz za sobą, tym mocniej prawdziwe dzieła oddziaływują na Ciebie i tym łatwiej odsiewasz zdjęcia ledwie poprawne, z jakimiś brakami czy zmanipulowane. Delektowanie się obrazami które przeszły przez taki filtr jest znacznie smaczniejsze, nieporównywalnie intensywniejsze. I wzbogaca o dodatkowe cechy, rozszerza zmysły, zaczyna pomagać w drodze na jeszcze wyższy poziom doświadczania.
Gdybym na nie trafił 10 lat temu to spodobałoby mi się rzecz jasna. Lubiałbym, doceniałbym, patrzałbym.
Gdybym to się stało 5 lat temu to zacząłbym analizować, głównie od strony technicznej ale i za analizę estetyczną (rozkład plam, kompozycja) i byłby to krok naprzód.
Dziś, jako że ostatnie 5 lat było w moim życiu bardzo bogate i intensywne, mam zupełnie inne odczucia. Analiza techniczna trwa tyle co "mrugnięcie okiem", ilość oglądanych obrazów i setki czy tysiące godzin w ciemni uczyniły ze mnie "maszynę do zabijania" technikaliów zwykłej ciemni. Kompozycja i inne prawidła estetyczne również idą mi sprawniej, błędy kłują w oko, nie czekają na odnalezienie. Ale to cała reszta podnosi te doświadczenie do którejś potęgi i aż mnie z fotela chce wyrwać jak patrzę na taki obraz.
Te ostatnie 5 lat to okres mało przychylny w podstawowym znaczeniu. To czas upadków, kłopotów, wszelakich strat i ciężkich problemów. Ciągle na granicy, wiecznie niewyspany, przepracowany i nie mogący wyrwać się z tego przydennego obszaru, w ciągłym napięciu bo ciągle o krok od zupełnego upadku więc w ciągłej uważności i w stresie. Ale to również czas pojawiania się nowych, bezcennych możliwości, takich z marzeń, z najwyższej półki. Czas przekorny pozwalający te rzeczy mieć ale nie pozwalający z nich korzystać.
Bolesne straty pozdejmowały jakieś blokady decyzyjne i nauczyły szacunku. Ciągłe zmęczenie i przepracowanie nauczyły pokory i doceniania każdej wolnej chwili. Potrzeba zrozumienia "złego" i znalezienia odpowiedzi na trudne pytania o ludzkość wepchnęła mnie w świat tyranów, dyktatorów, wojen i obozów, w ciemne obszary psychiki tłumaczone grubymi księgami tych co wiedzą i dotknęli...Historia stalinowskiego ZSRR, losy narodów, zrzucenie wielu stereotypów i wiele innych odkryć umożliwiły spojrzenie na te same rzeczy z zupełnie innej perspektywy. Jednym z największych i najgłębszych doświadczeń było wielomiesięczne obcowanie z archiwalnymi negatywami w ilości kilkunastu tysięcy, częściowo w pewien sposób powiązanych ze mną, to mnie rozbroiło zupełnie, po którejś nocnej sesji oglądania, selekcjonowania byłem bliski "rozlecenia się" na drobne kawałki i płakania. O tym szczególnym doświadczeniu napiszę obszernie przy innej okazji.
Nie chcę nadmiernie przedłużać tych opisów, w końcu "tylko" uzasadniam taki a nie inny odbiór zdjęcia. Ale to tylko wstęp, impuls który wypchnął mnie na powierzchnię i dzięki któremu mogę zacząć pisać. Mam przepełnioną głowę niespisanymi tekstami, do tego stopnia, że wypycham z niej inne, ważne rzeczy. Ilość tematów, powiązań między nimi i rozciągłość w czasie spowodowały że nie potrafiłem zacząć, ciągle coś było pomijane albo zbyt ubogie.
Ogromnym wysiłkiem udało mi się wyjść na prostą, nie jestem ciągnięty na dno i sypiam uczciwe 6 godzin. Mam czas na czytanie i pisanie, wracam zupełnie (również zawodowo) do fotografii. Podsumowując te wydarzenia i mój obecny status oraz możliwości, zapraszam Was do przyglądania się mojej drodze i uczestniczenia w niej. Moje miejsce w internecie i w ciemni zmienia się i rusza pełną parą, znów czuję, że żyję a nie tylko ledwo trwam, tym razem nie zmarnuję tej szansy. Ma być głęboko, prawdziwie i inspirująco. Kiedyś był dadan-technik-laborant a teraz jest człowiek który poprzez pracę i istotę fotografii udoskonala swoje człowieczeństwo. Efekty gorąco polecam, drogę szczerze odradzam.
Tym samym doszliśmy do wersji trzeciej.
Ecce homo, nieosiągany absolut, wart każdego kroku.
Rozwój człowieka w obszary o których się nie mówi w epoce po szkiełku i oku, czyli w epoce końca nauki i całkowitego zepsucia wirującego w cyklonie chaosu.
Można podnosić swoje (siebie?) umiejętności korzystając z inteligencji i pracowitości. Można dojść bardzo daleko, zwłaszcza w porównaniu z tymi którzy nigdzie nie idą albo są bardziej leniwi. Praktycznie każdą rzecz można robić na bardzo wysokim poziomie ale "poziomu Bogów" tym sposobem się nie osiągnie. Nie twierdze, że jest to możliwe tylko w taki i taki sposób, twierdzę tylko, że "mechanicznie" się tam nie dojdzie. Może ktoś woli drogę w innej przestrzeni, może jakaś droga jest szybsza, ja tu tylko zapraszam do mojej drogi. Frustracja powstająca przy ścianie jakiej się umysłem nie przekroczy potrafi kompletnie wyniszczyć i zatruć życie. Ja ledwo liznąłem ten "nieistniejący i zakazany owoc" i nie zawrócę z tej drogi.
Niniejszym czynię to miejsce i tą drogę projektem pt. "Człowiek Utajony" a cała działalność ma na celu wywołanie tego człowieka głównie za pomocą fotografii.
Podobnie jak z obrazem utajonym, nie da się wszystkich składowych wywołać zupełnie i tym samym drogę tą uważam za nieskończoną ale każdy obraz jest lepszy niż biała (przeźroczysta) karta. Symbolem jest zdjęcie powstałe w wyniku niezwykle rzadko spotykanego zjawiska - solaryzacji, która to wystąpiła częściowo a linia podziału przeze mnie, połowa obrazu to negatyw a połowa to pozytyw. Choć to początek drogi to samo zdjęcie można zatytuować "Ecce 1/2 homo"
Wracając do "Szachistów". Jak tylko ochłonąłem po pierwszym uderzeniu to pojawiła się myśl, a może taki "pewnik" że nikt zwyczajny nie mógł tego zdjęcia zrobić. Wrócę do tego na koniec. Nie da się w nie wejść nie znając realiów ZSRR z tego okresu i nie wystarczy przeczytać streszczenia czy obejrzeć dwóch dokumentów. Ja musiałem dwukrotnie przeczytać Archipelag Gułag, Opowiadania Kołymskie i kilka innych książek, oglądać filmy o tym okresie i z tego okresu, i sięgać poza ten okres. Musiałem w to wejść i poczuć. Jest to obraz świata nieludzkiego, świata w którym życie ludzkie nie ma żadnej wartości, świat w którym nikomu nie można zaufać a postępowanie zgodnie z prawem i czyste sumienie nie jest gwarantem niczego i dotyczy to wszystkich bez wyjątku. Gra w szachy, w królową gier, wymaga skupienia i odcięcia się od czynników zewnętrznych. Na zdjęciu mamy ludzi grających w stolicy tego piekła, na dworze, w zimie, w trakcie opadów, na mrozie i ze świadomością, że co trzeci człowiek to donosiciel. Na tej nieludzkiej ziemi (J. Czapski) w zupełnym odcięciu od strasznej rzeczywistości, kilka osób gra w szachy, bez pośpiechu, na nic nie zważając, w towarzystwie kilku osób przyglądającym im się. Są "zabrani" z tego świata, wyszli z niego, grają jakby to była najważniejsza rzecz na świecie - bo tak właśnie jest. Stworzyli alternatywny świat, bardzo wymagający i ryzykowny, na dnie piekła. I na tym zakończę opis, bo rzecz w tym jak głęboko to rozumiesz i czujesz, potakiwanie ze zrozumieniem i uznanie dla graczy i fotografa to nie to samo co doznania jak przy kontakcie z nieznanym i doskonałym, te niekończące się dreszcze, arytmia, głębokie oddechy i noszenie tego obrazu, tego doświadczenia przez kolejne dni, jak bycie zarażonym nim. To jest warte...każdych pieniędzy (czyli poświęcenia i przekroczenia zwykłej analitycznej i poznawczej drogi).
Co do samego autora zdjęcia, poprosiłem starego przyjaciela który dobrze zna rosyjski o odnalezienie informacji o autorze i samym zdjęciu. Wygląda na to że będzie trzeba poświęcić im osobny wpis ale wracając do mojego przekonania o niezwykłości autora - oddaję głos Tomkowi:
Nikołaj Nikołajewicz Bobrow urodził się roku 1926 r. w mieście Kingisepp w Obwodzie
Leningradzkim, zmarł w roku 2011.
Zakończył siedmioklasową szkołę podstawową w Leningradzie w roku 1941 r., po czym przyjęto
go do Szkoły Sił Powietrznodesantowych.
Wiosną 1942 r. został ewakuowany na tereny Północnego Kaukazu. Chorował wówczas na
dystrofię będącą następstwem głodu, który przeżył podczas blokady Leningradu. Z początkiem
1944 r. powołany do wojska, gdzie służył jako strzelec w wojskach powietrznodesantowych. Po
wykonaniu 12 treningowych skoków ze spadochronem przeniesiono go na trzeci Front Ukraiński.
Służył wówczas w 16. Brygadzie Wojsk Powietrznodesantowych wchodzącej w skład
9. Ogólnowojskowej Armii Gwardii.
Wojska 9.Armii Gwardii brały udział w walkach na terenie Węgier i ich stolicy. Działania te
stanowiły część ofensywy wiedeńskiej Armii Czerwonej.
Bobrow był ciężko ranny w marcu roku 1945, kiedy to, podczas prowadzenia ataku otrzymał
postrzał w pierś – kula przeszła na wylot przez klatkę piersiową. Koniec wojny spędził w szpitalu –
w randze starszego sierżanta gwardii.
Nagrodzony Orderem Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i dziesięcioma innymi medalami.
Po przeniesieniu jego macierzystej jednostki wojskowej z Węgier do ZSRR od roku 1946 do roku
1956. służył w oddziale wywiadu Sztabu Wojsk Powietrznodesantowych w Moskwie.
Jednocześnie zakończył fakultet na Moskiewskim Uniwersytecie im. Łomonosowa w specjalności
„esej literacki i fotoreportaż”.
Od roku 1948. regularnie publikował na łamach periodyków wojskowych, takich jak „Czerwony
Wojownik”, „Stalinowski Sokół” , „Radziecki Wojownik” a także w redakcji popularnego
rosyjskiego pisma dla kierowców „Za Ruljom”. Jednocześnie w latach 1956 – 1960 pracował jako
specjalny korespondent pisma „Milicja Radziecka”.
Od roku 1960. zasiadał również w kolegium redakcyjnym pisma „Związek Radziecki”.
Jego fotoreportaże jak i eseje fotograficzne były publikowane w pismach „Kobieta Radziecka”,
„Nowe Czasy”, tygodniku „Moskwianka”, a także później na łamach następcy pisma „Związek
Radziecki” pod tytułem „Nowa Rosja”.
Uzyskał tytuły zasłużonego pracownika kultury Rosyjskiej Republiki Federacyjnej, a od roku 1967.
był członkiem Związku Dziennikarzy.
Był także honorowym członkiem Rosyjskiego Związku Artystów Fotografów.
W swoich wspomnieniach nadmienił anegdotycznie, że aby kupić w moskiewskim komisie
stosunkowo rzadki przedwojenny aparat „FED -S”, sprzedał swoje oficerki.
Ten skrót biograficzny zostawiam bez komentarza, porozmawiamy o tym następnym razem, po uzupełnieniu reszty materiałów. Napiszę tylko że był jeszcze jeden Nikołaj Bobrow !
Proszę o komentarze, sugestie, refleksje, zgłaszanie potrzeb.
I na sam koniec, żeby się nigdzie nie zgubiło, żeby było wyraźnie.
Dziękuję bardzo wszystkim którzy byli ze mną i przy mnie w tym trudnym czasie. Niestety moich najbliższych najbardziej to dotknęło choć się na to nie pisali: Martyna, Maja i Witek. Sam nie dałbym rady. Dziękuję.
środa, 7 września 2022
Emulsja fotograficzna
Spełniło się moje marzenie - z pomocą i pod nadzorem mistrza udało nam się zrobić dwie światłoczułe emulsje: pozytywową i negatywową, nałożyć je na podłoże, naświetlić i wywołać. Sukces jest ogromny ponieważ emulsje mają bardzo dobre parametry, ich czułość, uczulenie spektralne i kontrastowość są na poziomie jakiego oczekiwałem po serii prób (korygowanie składu, proporcji, czasy dodawania kolejnych składników, czas dojrzewania, itp.) czyli po paru miesiącach w najlepszym wypadku. Tak naprawdę to już dziś mogę oblewać płyty i fotografować na ortochromatycznej emulsji negatywowej, muszę tylko dopracować stronę techniczną oblewu i przygotowania samej emulsji (filtracja, odpowietrzenie).
Zaczynam pisać ten tekst tydzień po tym wydarzeniu. Nie będzie tu dokładnych opisów różnych procesów i czynności z emulsją związanych, na to będzie miejsce w kolejnych postach. Teraz chcę napisać dlaczego jest to dla mnie tak ważne i być może zainspirować kilka osób do własnych prób. Nie jest łatwo (delikatnie mówiąc) ale jak to w życiu bywa, im bardziej się napracujesz, tym bardziej smakuje.
Nie pamiętam kiedy po raz pierwszy zapragnąłem samodzielnie "powołać do życia" emulsję fotograficzną. Prawdopodobnie było to w czasie gdy zaczynałem wkraczać w świat fotografii wielkoformatowej, chłonąłem "Fotografikę" Jana Bułhaka i z zachwytem oglądałem świat którego wcześniej nie znałem - świat pokazywany przez piktorialistów. Ówczesne pragnienie miało zupełnie inne podłoże niż te dzisiejsze (wyłączając moją stałą potrzebę kontrolowania wszystkiego od początku do końca). Byłem ciekawy procesu i chciałem mieć ziarno na stykówkach z negatywów wielkoformatowych. Czyli zwykłe "chciejstwo" z ciekawostką warsztatową. Im więcej o emulsji wiedziałem (o ilości wyposażenia, materiałach i wiedzy potrzebnej do tego procesu) tym dalej od niej byłem. Przełomem były warsztaty w Wolimierzu, tam uzmysłowiłem sobie, że nie dla mnie ta zabawa, ogrom "wszystkiego" zdecydowanie mnie przerastał a w fotografii miałem inne "bardzo ważne" rzeczy na głowie. Na parę lat zapomniałem o "suchej płycie" - bo to o nią wtedy chodziło.
Moja fotografia ewoluowała (przynajmniej od strony warsztatowej) i im bardziej wchodziłem w najróżniejsze zagadnienia fotograficzne, tym więcej miałem z nimi problemów. Dodatkowe okoliczności w postaci znikających z rynku kolejnych materiałów, problemy z dostępnością aktualnie produkowanych, ich ceny i wewnętrzne przeczucie że i tak materiały fotograficzne znikną z rynku - bo gdzieś zapadnie jakaś absurdalna decyzja którą 99% populacji przyjmie z "zrozumieniem", to wszystko coraz częściej przypominało mi o emulsji...
Byłem też sfrustrowany topornością dzisiejszych materiałów, zwłaszcza papierów. Ich odporność na wszelkie zabiegi które działały przez dekady doprowadzała mnie do szału (dosłownie). Czytając stare książki z przepisami wywoływaczy pozytywowych które wpływają na zmianę kontrastu i tonu odbitki można było tylko wzdychać ze smutkiem. Jestem za młody żeby wiedzieć jak pracowały papiery z lat 1930-1960 i mogę się tylko domyślać jakie były ich możliwości przeglądając ówczesne oferty producentów takich jak Agfa. Kilkanaście rodzai w różnych gradacjach, tonach, w paru typach emulsji. Papier portretowy, jak do cholery działa papier do portretu? Jak ciepły jest papier chlorowy i jak bardzo można go dopasowywać do zdjęcia? Jestem również za stary żeby nic nie posmakować: papiery Forte, negatywy Efke 820IR, Agfapan 100/120, tu wiem za czym tęsknić.
Dopóki bawiłem się zdjęciami, dopóty jakoś się w tym odnajdywałem. Inny ton to zawsze inny ton. Względny spokój zawalił się gdy pojawiła się potrzeba wykonania kilkudziesięciu (a w przyszłości zapewne kilkuset) powiększeń z bardzo ważnych i unikalnych przedwojennych negatywów i reprodukcji zdjęć z rodzinnego archiwum. Mam dość klarowną wizję tego jak te zdjęcia powinny wyglądać i nie zacznę ich robić dopóki nie będę mógł tego zrealizować, do powiększeń w innej formie nie mam serca ani czasu, nie zgadzam się na nie. Ten problem już prawie rozwiązałem, dopieszczam szczegóły ale to nie jest metoda której szukałem. Kilka tysięcy kartek starych przeterminowanych papierów, Lith i tonowanie. Dwa lata prób, kilka tonerów, kilka odbielaczy, kilka technik. Gdyby nie chodziło o tak ważne zdjęcia to prawdopodobnie bym to porzucił.
Nie chcę się siłować z materią, podstępem wyrywać jej to czego pragnę. Wolę z nią rozmawiać i dojść do porozumienia.
Cud?
Lubię tak myśleć o emulsji żelatynowej. Dziś, gdy armie idiotów mają gotowe odpowiedzi na wszystkie możliwe pytania, mało kto zdaje sobie sprawę jak mało wiemy. Zaraz ktoś ogłosi że grawitację wmówili nam biali mężczyźni i zamiast oczekiwanego końca historii nastąpi koniec nauki. Pamiętam jedno ze swoich największych rozczarowań - gdy na pierwszych lekcjach biologii dowiedziałem się, że owszem, wiemy dlaczego ręka się rusza i po co bije serce ale dlaczego człowiek żyje, umiera i z jakiego powodu nie można go przywrócić do życia to jeszcze nie wiemy. Byłem załamany, nauka straciła wiele w moich oczach. Otóż z emulsją jest podobnie jak z życiem, dużo zbadaliśmy, trochę umiemy ją kontrolować ale na najważniejsze pytania nie znamy odpowiedzi. Czyli wpadliśmy na nią trochę przez przypadek i zaczęliśmy ją wykorzystywać, modernizować, pod koniec wypaczyliśmy (jak motoryzację, muzykę i wiele innych) a teraz odchodzi w zapomnienie. Za jakiś czas się straci i już nikt jej nie odtworzy, będziemy o niej tyle wiedzieć co o piramidach i innych niewytłumaczalnych sprawach. Szkoda, wielka szkoda, chociażby z szacunku dla jej zasług, ma zapisaną naszą historię i ogromnie przyspieszyła różne przemiany społeczne, to ona wprowadziła fotografię do gazet, domów i galerii czym dała nam nową rzeczywistość. Niestety, gdy płoną biblioteki to pożar rozprzestrzenia się na całą okolicę.
Z tych powodów jestem bardzo poruszony i wdzięczny, że mogę rozpocząć swoją drogę z emulsją, z tą prawie pierwotną i odkrywać jej cechy licząc na wartościowe efekty. Mam skłonność do fascynacji tajemnicami, teraz tajemnica przyszła do mnie i uchyliła drzwi. Nie zaśmiecę nią instagrama i nie zabiorę jej do grobu.
Ja chcę!
No właśnie, czego ja chcę? Złapać to nie gonić a mieć to nie korzystać. Gdy wszystkie narzędzia leżą na stole to znaczy że nadszedł czas egzaminu, bynajmniej nie z operowania nimi a z tworu nowego, nimi stworzonego. Cofnąć na chwilę muszę bo narzędzia mieć, to jeszcze nie umieć i to jest praca na lat wiele - fascynujących jak sądzę. Niemniej...chcę mieć obrazy, obrazy stworzone przeze mnie, mające formę odpowiadającej mojej wizji tak daleko jak to tylko jest możliwe. Brzmi banalnie bo warunki te można przyłożyć i do kupnych materiałów ale ja już nie mam zapału ćwiczyć je w kółko i "pod lupą" szukać reakcji na me zabiegi.
Lista życzeń i kierunek prac na dzień dzisiejszy:
- emulsja pozytywowa "zwykła", do nanoszenia na papier, w trzech gradacjach, reagująca na większość wywoływaczy i tonerów opisanych w starych książkach
- emulsja ciepłotonowa w trzech gradacjach
- emulsja nadająca się do bromoleju
Być może te trzy emulsje to będzie jedna emulsja (czyli mieszanina dwóch emulsji różniących się kontrastowością)
- emulsja negatywowa o normalnym kontraście i uczuleniu ortochromatycznym
- emulsja negatywowa kontrastowa, do technik szlachetnych
- emulsja negatywowa "ziarnista" (zagadnienie ziarnistości jest tak szerokie i tak dalekie od moich wyobrażeń, że na początek muszę zapomnieć cały "śmietnik" który był moją wiedzą o ziarnie)
- emulsja negatywowa uczulona...bardzo uczulona. Spektralnie bardzo.
Kroki małe
Powyższa lista życzeń to plan na lata, żeby z lat nie zrobiły się dekady to konieczny jest dobrze ułożony plan. Zacząć muszę od sprawnych stanowisk do oblewu i suszenia płyt, do nakładania emulsji na papier i suszenia papieru, oraz kącika sensytometryczno-mikroskopowego (te stanowisko na końcu). Plan będzie ewoluował w miarę odkrywania tajemnic, tzn. właściwości i rozwiązywania problemów.
Mistrz
Wszystko to nie byłoby możliwe gdyby nie pomoc i życzliwość człowieka który fototechnice poświęcił kilkadziesiąt lat pracy. i życia Jego wiedzy i doświadczenia nie idzie opisać słowami a jego zaangażowanie i pomoc można tylko do jego wiedzy porównać. Problemy które "koncepcyjnie" rozwiązywałem przez setki godzin (zazwyczaj bez skutku) zostały rozwiązane w kilka minut... Gdybym sam rozpoczął pracę nad emulsją to relacja z kilkuletnich działań byłaby równie inspirująca jak relacja z transformacji mleka w śmietanę a efekty podobne - szara masa. To nie jest wiedza którą "można se" przeczytać, obejrzeć i wykorzystać z sukcesem. Dziękuję Piotrze, wdzięczność moją próbami (w domyśle: dokonaniami) poznasz.
Za pomoc w trakcie przygotowań i podczas pracy z emulsją dziękuję również Michałowi który tak zasuwał że na wszystkich zdjęciach jest poruszony.
Poniżej krótka fotorelacja z tego wspaniałego weekendu.
wtorek, 12 stycznia 2021
Wybór papieru do Lithu
Zostałem poproszony o podanie kryteriów jakimi się kierowałem przy wyborze papieru do Lithu.
Lithu? Techniki Lithprint? Szlachetny Lith? Papier do wywoływacza lithowego?
Miałem zacząć pisać już wczoraj i im bliżej komputera byłem, tym mniej wiedziałem co mam napisać...
To nie będzie porada ani prosta odpowiedź dla większości czytających. Niektórzy znajdą coś przydatnego między wierszami, niektórzy nic nie znajdą a jeszcze inni rzucą fotografię.
Zmęczony wiecznymi eksperymentami postanowiłem wziąć się za wielki eksperyment, taki który przyćmi wszystkie poprzednie i otworzy drogę do kolejnych wielkich eksperymentów a każdy kolejny będzie znacząco większy i bardziej znaczący od swego istotnego poprzednika.
Poprzednie eksperymenty częściowo traciły swoją wartość z różnych powodów, a to nie zapisałem danych, a to zgubiłem notatki, a to produkt zniknął z rynku, a to produkt zmienił oblicze choć pudełko i imię to samo, a to ja straciłem zapał do jakiejś formy lub koloru...
Żeby zacząć pisać o papierze do lithu muszę się trochę cofnąć i wyjaśnić dlaczego w ogóle lith bo ja nie szukałem papieru do lithu tylko papieru do wielkiego projektu który zapragnąłem stworzyć. Od dawna chodził mi po głowie album, nie taki jak występuje w swej książkowej, drukowanej formie, tylko album z odbitek wykonanych w ciemni. Nie pudło z szlachetnego drewna a w nim 10 odbitek z passe-partout, nie dykta-okładka a w środku latające jak kartki zdjęcia. Formę nadal doteoretyzowuje. Ma być poręczny, kartki ze zdjęciami mają mieć swoją wagę, pergamin między każdą stroną, ma być trwały fizycznie i wizualnie. 15-20 zdjęć. 5-10 egzemplarzy. Z każdego zdjęcia mam być zadowolony. Nie "fajne" bo poszło w toner i ogólnie jest porządnie wykonane, nie... Ma być tak żebym mógł długo na nie z satysfakcją patrzeć i żebym z chęcią do niego wracał, do każdego jednego. Oczywiście zdjęcia muszą być spójne estetycznie, nie jedno zielone a piąte pomarańczowe.
To ma być album z drzewami.
Kolejny temat który pojawił się już po wyborze i uzbieraniu papieru to zdjęcia z archiwum z II RP, idealnie wpasował się w kryteria wyznaczone dla albumu z drzewami.
Kolejne zapewne pojawią się w odpowiednim czasie.
Wracając do wyboru papieru... Zdjęcia będą wykonywane różnymi aparatami, część kandydatów została w zeszłym roku zrobiona na negatywach 24x36 mm, 6x6 cm i 4x5 cala. Małoobrazkowa Agfa APX400 i Efke 25 w formacie 4x5 cala nie mogą dać podobnej odbitki a będą w jednym, małym albumie. Najprostszą drogą do zniedoskonalenia wielkoformatowego powiększenia jest pójście w jakąś technikę szlachetną która pozbawi go ostrości i narzuci mu swoja własną naturę. Ale tego nie chcę, nie do albumu. Postanowiłem pójść w Lith który delikatnie przykryje techniczną doskonałość ale nadal pozostanie "zwykłym" zdjęciem na papierze. I to był główny powód "skręcenia" w stronę tego procesu.
Drugim warunkiem była ciepła tonacja zdjęć. Bez "przeginania" ale wyraźnie ciepła. W ogóle nie dopuszczałem tonacji neutralnej, chłodnej lub skręcającej w zieleń czy pomarańcz. Subtelny brązowy, granice złotego lub żółtego do rozpatrzenia.
Trzecim warunkiem była dostępność takiego papieru, poprzez dostępność rozumiem również dostępność od strony finansowej - ponieważ kupno przynajmniej sześciuset kartek to może być bariera nie do pokonania w ciągu paru miesięcy.
Lith sam w sobie nie gwarantuje nic. Większość współcześnie produkowanych papierów do tej techniki nie nadaje się w ogóle - po prostu nie dają się wywołać lub jest to droga przez mękę. Te które "pracują" w lithcie i z którymi miałem do czynienia (niektóre Fomy) nie dają tego czego szukam. Foma drażni mnie swoimi odchyłkami jakościowymi, przerwami w produkcji i zmianami w trakcie, również czerwona barwa która jej zazwyczaj towarzyszy nie jest tym czego szukam. Może teraz jest inaczej, najnowszej nie sprawdziłem i do tego projektu już nie sprawdzę. Miał powstać Adox do lithu i miał być wznowiony Forte PW, niestety wygląda, że się na gadaniu skończyło i tych papierów nie będzie. Ceny starych Fomabromów i Forte są nie na moje możliwości, nie przy tych ilościach.
Zacząłem przeszukiwać internet i grupę Lithprint na FB...
Zbierałem przykładowe zdjęcia...
Dopytywałem o szczegóły procesu...
Przeglądałem ogłoszenia...
Wytypowałem dwa papiery. ORWO i Agfa Brovira. Z dostępnością Agfy jest gorzej a z Orwo tak się szczęśliwie złożyło, że dość szybko uzbierałem 7 paczek po 100 sztuk w formacie 18x24 (różne gradacje). Jest to papier błyszczący "single weight" czyli cieniutki co doskonale pasuje do albumu. Później pojawiły się trzy paczki Agfa Brovira, też cienkie i w takim samym formacie - może to zestaw na przyszłość, na nieznany album w nieznanych czasach. Jeszcze później udało się kupić Orwo w formacie 30x40, 5 paczek po 50 sztuk i "szkoda było nie brać" Fotonchlor 13x18, 6x100 sztuk.
Co daje Orwo - bo od niego zaczynam.
- ma delikatną ziarnistość. Taki np. Slavich Unibrom ma ogromne ziarno i do tego projektu się nie nadaje. Classic Arts PW nie daje ziarna w ogóle i też się nie nadaje.
- ma ciepły, brązowy odcień. Być może pewna kombinacja czasu naświetlania, stężenia i rodzaju wywoływacza i temperatura dadzą mi kolor i nasycenie jakie potrzebuję, bez dodatkowego tonowania. Tak czy owak, dobry punkt startowy.
- ładnie reaguje na tonery i odbielanie. Nie jest "toporny" ani przesadnie agresywny przy tych zabiegach, kolejna dobra cecha
- nie ma żadnych plam, smug, nie rozpada się
- jest cienki, mniej waży i powinien mniej się odkształcać po zamocowaniu na stronie albumu
Ta delikatna ziarnistość i ciepły ton wspaniale nadają się do zdjęć z archiwum nad którym pracuję i te zdjęcia prawdopodobnie będą dokładnie tak samo obrabiane jak album z drzewami.
Większość prób jakie dotychczas wykonałem jest na zdjęciach z tego archiwum i niestety nie mogę ich pokazać ale niebawem zacznę zamieszczać relacje z wykonywania kolejnych odbitek lub prób. Jakiś obraz daje zdjęcie poniżej, tu testowałem ile bardzo zbliżonych zdjęć można wykonać w jednej kąpieli i jak należy sterować naświetlaniem żeby uzyskać "takie same" zdjęcia mimo zużywającego się wywoływacza.
Wracając do kosztów, jak nie trzeba na już, natychmiast, to paczkę 18x24/100 idzie kupić za 80-100zł. 30x40/50 za 200-300zł. Kolejnym istotnym kosztem jest wywoływacz i moim następnym krokiem będzie samodzielne składanie wywoływacza do Lithu. SE5 czy EasyLith są drogie i niespecjalnie je lubię...mam wrażenie, że nie są tak mocne jak mogłyby być i wyraźnie ciągnie mnie do spróbowania jakiegoś starego, zwykłego wywoływacza do Lithu.
Tak wyglądają te papiery gdyby ktoś chciał mieć pewność. Różne kolory oznaczają różne gradacje, nie wiem jeszcze jak to wpłynie na ich zachowanie ale nie spodziewam się wielkich zmian.
A tak wygląda Fotonchlorobrom który mnie urzekł opisem na etykiecie. Myślę, że stykówka 4x5 cala może na nim wyglądać bardzo elegancko.
I na koniec z mojego archiwum, jak może wyglądać Lith:
Classic Arts PW, stykówka z negatywu 8x10 cala, zdjęcie nie wykazuje żadnych cech kojarzących się z Lithem, ziarno nie istnieje, kontrast i krzywa charakterystyczna nie do odróżnienia od zwykłego procesu. Dlaczego Lith? Ten piękny papier obrabiany normalnie jest zadymiony...w Lithcie wyszedł jak normalne zdjęcie i mieni się pięknymi ciepłymi odcieniami gdy zmieniamy kąt patrzenia na odbitkę. Ale to raczej zasługa papieru a nie procesu. Zwróćcie uwagę, że lewa część jest chłodniejsza od prawej.
Kryteria każdy ma własne. Lepiej się zasypia gdy coś do nich faktycznie dobierzemy i sporym nakładem pracy dopieścimy w obszarach które na to pozwalają. Wtedy możemy osądzić czy warto było. Pomysł na Lith czy inną technikę i późniejsze dorabianie do tego "własnych" przekonań (co dość często widzę w internecie) nie jest tworzeniem tylko zbieraniem. Taka ekskluzywna forma konsumpcjonizmu a czasami zwykłe paliwo dla narcyza. A że tego pełno to trzeba uważać z wierzeniem w różne historie...
Ja musiałem się z Lithem oswoić, zapoznać, zniechęcić przerostem formy nad treścią, zrobić długą przerwę i teraz z nadzieją ale stojąc twardo na ziemi powrócić. Mam w głowie obraz. Dobieram środki i narzędzia do urzeczywistnienia go. Akurat w tym przypadku to ORWO i Lith. Dam znać czy się udało.
Mam nadzieję, że w czymś pomogłem. I że ceny Orwo nie podskoczą o 300%.