sobota, 2 grudnia 2023

Ecce homo, Człowiek Utajony

 Ecce Homo, przypadek pierwszy czyli na bezrybiu i rak ryba.

Nie muszę sięgać wieki czy nawet dekady wstecz żeby wspomnieć czasy które w porównaniu z teraźniejszością należałoby nazwać Oświeceniem 2.0 a wśród ludzi, na chodnikach, w mediach, książkach i parkach przewijali się Święci i mędrcy. Nie było idealnie bo nigdy nie jest idealnie ale były warunki do życia i od tego jak ów czas na życie ludzkość wykorzystywała, zależała jej przyszłość. Wedle mojej oceny, wykorzystała go tak, że teraz mamy Średniowiecze 2.0 i za rogiem smutne zakończenie tej rozbrykanej trzody. Błyskawiczna utrata różnych wolności, zakazy, szczucie jednych na drugich, zabobony, pismo obrazkowe, upadek wszelkich wartości i zasad, system wartości, cenzura i tępe lub chytre mordy wszystkich polityków, dziennikarzy, autorytetów i ekspertów połączone z upadkiem instytucji i szczytnych ideałów zwiastują, że przekroczony został próg z którego (jak po przedawkowaniu) wrócić już się nie da. Nauczyciele już nie uczą, lekarze nie leczą a mechanicy nie naprawiają. Nieliczne wyjątki które mam zaszczyt znać (i wyjątki o których nie wiem) nie odmienią losu i kierunku populacji w której każdy sobie pępkiem świata.

Rak ów to człowiek który jeszcze nie zdziczał zupełnie i można z nim o czymś porozmawiać lub coś wspólnie zrobić. Ma refleksje i nie zagląda do książeczki żeby wiedzieć co ma myśleć. Jest już na tyle rzadko spotykany, że każdy jeden jest powodem do radości, jak ktoś zdrowy w wymierającym gatunku.

Ecce homo, przypadek drugi czyli...człowiek.

W całym tym smrodzie i beznadziei (w powstanie których i ja mam "zasługi") kontakt z drugim człowiekiem który może być prawdziwy, treściwy i głęboki, jest swego rodzaju cudem - na tej zasadzie jak cudem do pewnego czasu było zaćmienie słońca. "Mam" kilku takich przyjaciół. Niewielu ich jest, ale jest.

Jednym z nich jest Paweł, mój przyjaciel z gór, człowiek bardzo zajęty i mieszkający ode mnie na tyle daleko, że w kombinacji z kosztami podróży i nikłą ilością mojego wolnego czasu, spotykamy się raz na rok lub rzadziej. Na szczęście, dzięki komunikatorom piszemy do siebie prawie codziennie i rozmawiamy między innymi o fotografii. O różnych jej okresach, tematach, jej istocie i różnych sprawach z nią związanych. Znamy się lat kilkanaście i na początku mieliśmy wiele rozbieżnych poglądów i kilka wspólnych. Życie wyleczyło nas obu z pewnych życzeń, ocen i oczekiwań co do rzeczywistości ale zanim tak się stało nie wykorzystaliśmy tych niezliczonych okazji aby się poróżnić. Zawsze mogliśmy rozmawiać i te lata zaglądania w siebie zaowocowały głębokim zaufaniem i nie pomijaniem niewygodnych spraw. Po omówieniu setek zdjęć, mniej i bardziej poważnych, jego komentarz dotyczący pierwszego z dzisiaj opisywanych zdjęć, tylko mnie upewnił co do jego wyjątkowości.

Brak odpowiedzi czy potwierdzenia z zewnątrz skutkuje pogubieniem się, natomiast rozmowa, wymiana argumentów, zauważenie pominiętych szczegółów, chwile refleksji i kilka innych czynników czynią idee lub sąd bardziej przystającym do rzeczywistości. Bardzo trudno jest zdyscyplinować samego siebie do takiego stopnia żeby bezlitośnie podważać własne koncepcje i oceny. Ów człowiek (na potrzeby tego znaczenia nazwę go człowiekiem właściwym) jako lustro własnych tworów jest bezcenny. Ecce homo.

Teraz czas na samo zdjęcie



Nikołaj Nikołajewicz Bobrow, "Szachiści",   Moskwa 1950

Nie jestem pewien czy uda mi się klarownie przelać to co mam w sercu na tekst w cyberprzestrzeni. Jakkolwiek rozumieć fotografię humanistyczną, dla mnie jest to absolutny szczyt tego gatunku. Z całym szacunkiem dla zdjęć Bressona, Erwitta, Schmidta i im podobnych, ale przy tym zdjęciu reszta ma co najwyżej status romantycznych wyciskaczy łez. Nie zabieram im ich ładunku emocjonalnego, ich znaczenia i wpływu na odbiorców i naśladowców, to nie tyle inna liga co inna kategoria, należałoby jakieś rozróżnienie uczynić. Żeby zbytnio nie skręcić w porównania, ja nadałbym tamtym zdjęciom status portretu człowieczeństwa w godnym uznania okresie rozwoju a "Szachiści" to absolut wizerunku, archetyp postawy, oba swoją siłą miażdżące straszliwą rzeczywistość tamtych lat i tamtego miejsca. Pomnik człowieka. Ecce homo.

Oczywiście moja ocena jest subiektywna i wynika z mojego "profilu" - co z jednej strony nie czyni jej jedyną słuszną ale z drugiej nie zabrania. mi doświadczać tego zdjęcia poprzez filtr swoich doświadczeń i wiedzy. Stwierdzenie że zdjęcia czy obrazy w ogóle nie muszą mieć opisu ponieważ "obronią się same" jest błędne. Owszem, można jako "człowiek z ulicy" odbierać je po swojemu i nawet trafnie umieszczać je w hierarchii estetyczno-emocjonalnej ale to bardzo zubożone podejście, takie typowo leniwo-konsumenckie. Im większą wiedzę posiadasz, im więcej doświadczeń życiowych masz za sobą, tym mocniej prawdziwe dzieła oddziaływują na Ciebie i tym łatwiej odsiewasz zdjęcia ledwie poprawne, z jakimiś brakami czy zmanipulowane. Delektowanie się obrazami które przeszły przez taki filtr jest znacznie smaczniejsze, nieporównywalnie intensywniejsze. I wzbogaca o dodatkowe cechy, rozszerza zmysły, zaczyna pomagać w drodze na jeszcze wyższy poziom doświadczania.

Gdybym na nie trafił 10 lat temu to spodobałoby mi się rzecz jasna. Lubiałbym, doceniałbym, patrzałbym.

Gdybym to się stało 5 lat temu to zacząłbym analizować, głównie od strony technicznej ale i za analizę estetyczną (rozkład plam, kompozycja) i byłby to krok naprzód. 

Dziś, jako że ostatnie 5 lat było w moim życiu bardzo bogate i intensywne,  mam zupełnie inne odczucia. Analiza techniczna trwa tyle co "mrugnięcie okiem", ilość oglądanych obrazów i setki czy tysiące godzin w ciemni uczyniły ze mnie "maszynę do zabijania" technikaliów zwykłej ciemni. Kompozycja i inne prawidła estetyczne również idą mi sprawniej, błędy kłują w oko, nie czekają na odnalezienie. Ale to cała reszta podnosi te doświadczenie do którejś potęgi i aż mnie z fotela chce wyrwać jak patrzę na taki obraz.

Te ostatnie 5 lat to okres mało przychylny w podstawowym znaczeniu. To czas upadków, kłopotów, wszelakich strat i ciężkich problemów. Ciągle na granicy, wiecznie niewyspany, przepracowany i nie mogący wyrwać się z tego przydennego obszaru, w ciągłym napięciu bo ciągle o krok od zupełnego upadku więc w ciągłej uważności i w stresie. Ale to również czas pojawiania się nowych, bezcennych możliwości, takich z marzeń, z najwyższej półki. Czas przekorny pozwalający te rzeczy mieć ale nie pozwalający z nich korzystać.

Bolesne straty pozdejmowały jakieś blokady decyzyjne i nauczyły szacunku. Ciągłe zmęczenie i przepracowanie nauczyły pokory i doceniania każdej wolnej chwili. Potrzeba zrozumienia "złego" i znalezienia odpowiedzi na trudne pytania o ludzkość wepchnęła mnie w świat tyranów, dyktatorów, wojen i obozów, w ciemne obszary psychiki tłumaczone grubymi księgami tych co wiedzą i dotknęli...Historia stalinowskiego ZSRR, losy narodów, zrzucenie wielu stereotypów i wiele innych odkryć umożliwiły spojrzenie na te same rzeczy z zupełnie innej perspektywy. Jednym z największych i najgłębszych doświadczeń było wielomiesięczne obcowanie z archiwalnymi negatywami w ilości kilkunastu tysięcy, częściowo w pewien sposób powiązanych ze mną, to mnie rozbroiło zupełnie, po którejś nocnej sesji oglądania, selekcjonowania byłem bliski "rozlecenia się" na drobne kawałki i płakania. O tym szczególnym doświadczeniu napiszę obszernie przy innej okazji.

Nie chcę nadmiernie przedłużać tych opisów, w końcu "tylko" uzasadniam taki a nie inny odbiór zdjęcia. Ale to tylko wstęp, impuls który wypchnął mnie na powierzchnię i dzięki któremu mogę zacząć pisać. Mam przepełnioną głowę niespisanymi tekstami, do tego stopnia, że wypycham z niej inne, ważne rzeczy. Ilość tematów, powiązań między nimi i rozciągłość w czasie spowodowały że nie potrafiłem zacząć, ciągle coś było pomijane albo zbyt ubogie.

Ogromnym wysiłkiem udało mi się wyjść na prostą, nie jestem ciągnięty na dno i sypiam uczciwe 6 godzin. Mam czas na czytanie i pisanie, wracam zupełnie (również zawodowo) do fotografii. Podsumowując te wydarzenia i mój obecny status oraz możliwości, zapraszam Was do przyglądania się mojej drodze i uczestniczenia w niej. Moje miejsce w internecie i w ciemni zmienia się i rusza pełną parą, znów czuję, że żyję a nie tylko ledwo trwam, tym razem nie zmarnuję tej szansy. Ma być głęboko, prawdziwie i inspirująco. Kiedyś był dadan-technik-laborant a teraz jest człowiek który poprzez pracę i istotę fotografii udoskonala swoje człowieczeństwo. Efekty gorąco polecam, drogę szczerze odradzam. 

Tym samym doszliśmy do wersji trzeciej.


Ecce homo, nieosiągany absolut, wart każdego kroku.

Rozwój człowieka w obszary o których się nie mówi w epoce po szkiełku i oku, czyli w epoce końca nauki i całkowitego zepsucia wirującego w cyklonie chaosu.

Można podnosić swoje (siebie?) umiejętności korzystając z inteligencji i pracowitości. Można dojść bardzo daleko, zwłaszcza w porównaniu z tymi którzy nigdzie nie idą albo są bardziej leniwi. Praktycznie każdą rzecz można robić na bardzo wysokim poziomie ale "poziomu Bogów" tym sposobem się nie osiągnie. Nie twierdze, że jest to możliwe tylko w taki i taki sposób, twierdzę tylko, że "mechanicznie" się tam nie dojdzie. Może ktoś woli drogę w innej przestrzeni, może jakaś droga jest szybsza, ja tu tylko zapraszam do mojej drogi. Frustracja powstająca przy ścianie jakiej się umysłem nie przekroczy potrafi kompletnie wyniszczyć i zatruć życie. Ja ledwo liznąłem ten "nieistniejący i zakazany owoc" i nie zawrócę z tej drogi.


Niniejszym czynię to miejsce i tą drogę projektem pt. "Człowiek Utajony" a cała działalność ma na celu wywołanie tego człowieka głównie za pomocą fotografii.

Podobnie jak z obrazem utajonym, nie da się wszystkich składowych wywołać zupełnie i tym samym drogę tą uważam za nieskończoną ale każdy obraz jest lepszy niż biała (przeźroczysta) karta. Symbolem jest zdjęcie powstałe w wyniku niezwykle rzadko spotykanego zjawiska - solaryzacji, która to wystąpiła częściowo a linia podziału przeze mnie, połowa obrazu to negatyw a połowa to pozytyw. Choć to początek drogi to samo zdjęcie można zatytuować "Ecce 1/2 homo"




Wracając do "Szachistów". Jak tylko ochłonąłem po pierwszym uderzeniu to pojawiła się myśl, a może taki "pewnik" że nikt zwyczajny nie mógł tego zdjęcia zrobić. Wrócę do tego na koniec. Nie da się w nie wejść nie znając realiów ZSRR z tego okresu i nie wystarczy przeczytać streszczenia czy obejrzeć dwóch dokumentów. Ja musiałem dwukrotnie przeczytać Archipelag Gułag, Opowiadania Kołymskie i kilka innych książek, oglądać filmy o tym okresie i z tego okresu, i sięgać poza ten okres. Musiałem w to wejść i poczuć. Jest to obraz świata nieludzkiego, świata w którym życie ludzkie nie ma żadnej wartości, świat w którym nikomu nie można zaufać a postępowanie zgodnie z prawem i czyste sumienie nie jest gwarantem niczego i dotyczy to wszystkich bez wyjątku. Gra w szachy, w królową gier, wymaga skupienia i odcięcia się od czynników zewnętrznych. Na zdjęciu mamy ludzi grających w stolicy tego piekła, na dworze, w zimie, w trakcie opadów, na mrozie i ze świadomością, że co trzeci człowiek to donosiciel. Na tej nieludzkiej ziemi (J. Czapski) w zupełnym odcięciu od strasznej rzeczywistości, kilka osób gra w szachy, bez pośpiechu, na nic nie zważając, w towarzystwie kilku osób przyglądającym im się. Są "zabrani" z tego świata, wyszli z niego, grają jakby to była najważniejsza rzecz na świecie - bo tak właśnie jest. Stworzyli alternatywny świat, bardzo wymagający i ryzykowny, na dnie piekła. I na tym zakończę opis, bo rzecz w tym jak głęboko to rozumiesz i czujesz, potakiwanie ze zrozumieniem i uznanie dla graczy i fotografa to nie to samo co doznania jak przy kontakcie z nieznanym i doskonałym, te niekończące się dreszcze, arytmia, głębokie oddechy i noszenie tego obrazu, tego doświadczenia przez kolejne dni, jak bycie zarażonym nim. To jest warte...każdych pieniędzy (czyli poświęcenia i przekroczenia zwykłej analitycznej i poznawczej drogi).

Co do samego autora zdjęcia, poprosiłem starego przyjaciela który dobrze zna rosyjski o odnalezienie informacji o autorze i samym zdjęciu. Wygląda na to że będzie trzeba poświęcić im osobny wpis ale wracając do mojego przekonania o niezwykłości autora - oddaję głos Tomkowi:

Nikołaj Nikołajewicz Bobrow urodził się roku 1926 r. w mieście Kingisepp w Obwodzie

Leningradzkim, zmarł w roku 2011.

Zakończył siedmioklasową szkołę podstawową w Leningradzie w roku 1941 r., po czym przyjęto

go do Szkoły Sił Powietrznodesantowych.

Wiosną 1942 r. został ewakuowany na tereny Północnego Kaukazu. Chorował wówczas na

dystrofię będącą następstwem głodu, który przeżył podczas blokady Leningradu. Z początkiem

1944 r. powołany do wojska, gdzie służył jako strzelec w wojskach powietrznodesantowych. Po

wykonaniu 12 treningowych skoków ze spadochronem przeniesiono go na trzeci Front Ukraiński.

Służył wówczas w 16. Brygadzie Wojsk Powietrznodesantowych wchodzącej w skład

9. Ogólnowojskowej Armii Gwardii.

Wojska 9.Armii Gwardii brały udział w walkach na terenie Węgier i ich stolicy. Działania te

stanowiły część ofensywy wiedeńskiej Armii Czerwonej.

Bobrow był ciężko ranny w marcu roku 1945, kiedy to, podczas prowadzenia ataku otrzymał

postrzał w pierś – kula przeszła na wylot przez klatkę piersiową. Koniec wojny spędził w szpitalu –

w randze starszego sierżanta gwardii.

Nagrodzony Orderem Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i dziesięcioma innymi medalami.

Po przeniesieniu jego macierzystej jednostki wojskowej z Węgier do ZSRR od roku 1946 do roku

1956. służył w oddziale wywiadu Sztabu Wojsk Powietrznodesantowych w Moskwie.

Jednocześnie zakończył fakultet na Moskiewskim Uniwersytecie im. Łomonosowa w specjalności

„esej literacki i fotoreportaż”.

Od roku 1948. regularnie publikował na łamach periodyków wojskowych, takich jak „Czerwony

Wojownik”, „Stalinowski Sokół” , „Radziecki Wojownik” a także w redakcji popularnego

rosyjskiego pisma dla kierowców „Za Ruljom”. Jednocześnie w latach 1956 – 1960 pracował jako

specjalny korespondent pisma „Milicja Radziecka”.

Od roku 1960. zasiadał również w kolegium redakcyjnym pisma „Związek Radziecki”.

Jego fotoreportaże jak i eseje fotograficzne były publikowane w pismach „Kobieta Radziecka”,

„Nowe Czasy”, tygodniku „Moskwianka”, a także później na łamach następcy pisma „Związek

Radziecki” pod tytułem „Nowa Rosja”.


Uzyskał tytuły zasłużonego pracownika kultury Rosyjskiej Republiki Federacyjnej, a od roku 1967.

był członkiem Związku Dziennikarzy.

Był także honorowym członkiem Rosyjskiego Związku Artystów Fotografów.

W swoich wspomnieniach nadmienił anegdotycznie, że aby kupić w moskiewskim komisie

stosunkowo rzadki przedwojenny aparat „FED -S”, sprzedał swoje oficerki.



Ten skrót biograficzny zostawiam bez komentarza, porozmawiamy o tym następnym razem, po uzupełnieniu reszty materiałów. Napiszę tylko że był jeszcze jeden Nikołaj Bobrow !


Proszę o komentarze, sugestie, refleksje, zgłaszanie potrzeb.


I na sam koniec, żeby się nigdzie nie zgubiło, żeby było wyraźnie.

Dziękuję bardzo wszystkim którzy byli ze mną i przy mnie w tym trudnym czasie. Niestety moich najbliższych najbardziej to dotknęło choć się na to nie pisali: Martyna, Maja i Witek. Sam nie dałbym rady. Dziękuję.



środa, 7 września 2022

Emulsja fotograficzna

 Spełniło się moje marzenie - z pomocą i pod nadzorem mistrza udało nam się zrobić dwie światłoczułe emulsje: pozytywową i negatywową, nałożyć je na podłoże, naświetlić i wywołać. Sukces jest ogromny ponieważ emulsje mają bardzo dobre parametry, ich czułość, uczulenie spektralne i kontrastowość są na poziomie jakiego oczekiwałem po serii prób (korygowanie składu, proporcji, czasy dodawania kolejnych składników, czas dojrzewania, itp.)  czyli po paru miesiącach w najlepszym wypadku. Tak naprawdę to już dziś mogę oblewać płyty i fotografować na ortochromatycznej emulsji negatywowej, muszę tylko dopracować stronę techniczną oblewu i przygotowania samej emulsji (filtracja, odpowietrzenie).

Zaczynam pisać ten tekst tydzień po tym wydarzeniu. Nie będzie tu dokładnych opisów różnych procesów i czynności z emulsją związanych, na to będzie miejsce w kolejnych postach. Teraz chcę napisać dlaczego  jest to dla mnie tak ważne i być może zainspirować kilka osób do własnych prób. Nie jest łatwo (delikatnie mówiąc) ale jak to w życiu bywa, im bardziej się napracujesz, tym bardziej smakuje.

Nie pamiętam kiedy po raz pierwszy zapragnąłem samodzielnie "powołać do życia" emulsję fotograficzną. Prawdopodobnie było to w czasie gdy zaczynałem wkraczać w świat fotografii wielkoformatowej, chłonąłem "Fotografikę" Jana Bułhaka i z zachwytem oglądałem świat którego wcześniej nie znałem - świat pokazywany przez piktorialistów. Ówczesne pragnienie miało zupełnie inne podłoże niż te dzisiejsze (wyłączając moją stałą potrzebę kontrolowania wszystkiego od początku do końca). Byłem ciekawy procesu i chciałem mieć ziarno na stykówkach z negatywów wielkoformatowych. Czyli zwykłe "chciejstwo" z ciekawostką warsztatową. Im więcej o emulsji wiedziałem (o ilości wyposażenia, materiałach i wiedzy potrzebnej do tego procesu) tym dalej od niej byłem. Przełomem były warsztaty w Wolimierzu, tam uzmysłowiłem sobie, że nie dla mnie ta zabawa, ogrom "wszystkiego" zdecydowanie mnie przerastał a w fotografii miałem inne "bardzo ważne" rzeczy na głowie. Na parę lat zapomniałem o "suchej płycie" - bo to o nią wtedy chodziło.

Moja fotografia ewoluowała (przynajmniej od strony warsztatowej) i im bardziej wchodziłem w najróżniejsze zagadnienia fotograficzne, tym więcej miałem z nimi problemów. Dodatkowe okoliczności w postaci znikających z rynku kolejnych materiałów, problemy z dostępnością aktualnie produkowanych, ich ceny i wewnętrzne przeczucie że i tak materiały fotograficzne znikną z rynku - bo gdzieś zapadnie jakaś absurdalna decyzja którą 99% populacji przyjmie z "zrozumieniem", to wszystko coraz częściej przypominało mi o emulsji... 

Byłem też sfrustrowany topornością dzisiejszych materiałów, zwłaszcza papierów. Ich odporność na wszelkie zabiegi które działały przez dekady doprowadzała mnie do szału (dosłownie). Czytając stare książki z przepisami wywoływaczy pozytywowych które wpływają na zmianę kontrastu i tonu odbitki można było tylko wzdychać ze smutkiem. Jestem za młody żeby wiedzieć jak pracowały papiery z lat 1930-1960 i mogę się tylko domyślać jakie były ich możliwości przeglądając ówczesne oferty producentów takich jak Agfa. Kilkanaście rodzai w różnych gradacjach, tonach, w paru typach emulsji. Papier portretowy, jak do cholery działa papier do portretu? Jak ciepły jest papier chlorowy i jak bardzo można go dopasowywać do zdjęcia? Jestem również za stary żeby nic nie posmakować: papiery Forte, negatywy Efke 820IR, Agfapan 100/120, tu wiem za czym tęsknić. 

Dopóki bawiłem się zdjęciami, dopóty jakoś się w tym odnajdywałem. Inny ton to zawsze inny ton. Względny spokój zawalił się gdy pojawiła się potrzeba wykonania kilkudziesięciu (a w przyszłości zapewne kilkuset) powiększeń z bardzo ważnych i unikalnych przedwojennych negatywów i reprodukcji zdjęć z rodzinnego archiwum. Mam dość klarowną wizję tego jak te zdjęcia powinny wyglądać i nie zacznę ich robić dopóki nie będę mógł tego zrealizować, do powiększeń w innej formie nie mam serca ani czasu, nie zgadzam się na nie. Ten problem już prawie rozwiązałem, dopieszczam szczegóły ale to nie jest metoda której szukałem. Kilka tysięcy kartek starych przeterminowanych papierów, Lith i tonowanie. Dwa lata prób, kilka tonerów, kilka odbielaczy, kilka technik. Gdyby nie chodziło o tak ważne zdjęcia to prawdopodobnie bym to porzucił. 

Nie chcę się siłować z materią, podstępem wyrywać jej to czego pragnę. Wolę z nią rozmawiać i dojść do porozumienia.

Cud?

Lubię tak myśleć o emulsji żelatynowej. Dziś, gdy armie idiotów mają gotowe odpowiedzi na wszystkie możliwe pytania, mało kto zdaje sobie sprawę jak mało wiemy. Zaraz ktoś ogłosi że grawitację wmówili nam biali mężczyźni i zamiast oczekiwanego końca historii nastąpi koniec nauki. Pamiętam jedno ze swoich największych rozczarowań - gdy na pierwszych lekcjach biologii dowiedziałem się, że owszem, wiemy dlaczego ręka się rusza i po co bije serce ale dlaczego człowiek żyje, umiera i z jakiego powodu nie można go przywrócić do życia to jeszcze nie wiemy. Byłem załamany, nauka straciła wiele w moich oczach. Otóż z emulsją jest podobnie jak z życiem, dużo zbadaliśmy, trochę umiemy ją kontrolować ale na najważniejsze pytania nie znamy odpowiedzi. Czyli wpadliśmy na nią trochę przez przypadek i zaczęliśmy ją wykorzystywać, modernizować, pod koniec wypaczyliśmy (jak motoryzację, muzykę i wiele innych) a teraz odchodzi w zapomnienie. Za jakiś czas się straci i już nikt jej nie odtworzy, będziemy o niej tyle wiedzieć co o piramidach i innych niewytłumaczalnych sprawach. Szkoda, wielka szkoda, chociażby z szacunku dla jej zasług, ma zapisaną naszą historię i ogromnie przyspieszyła różne przemiany społeczne, to ona wprowadziła fotografię do gazet, domów i galerii czym dała nam nową rzeczywistość. Niestety, gdy płoną biblioteki to pożar rozprzestrzenia się na całą okolicę.

Z tych powodów jestem bardzo poruszony i wdzięczny, że mogę rozpocząć swoją drogę z emulsją, z tą prawie pierwotną i odkrywać jej cechy licząc na wartościowe efekty. Mam skłonność do fascynacji tajemnicami, teraz tajemnica przyszła do mnie i uchyliła drzwi. Nie zaśmiecę nią instagrama i nie zabiorę jej do grobu.

Ja chcę!

No właśnie, czego ja chcę? Złapać to nie gonić a mieć to nie korzystać. Gdy wszystkie narzędzia leżą na stole to znaczy że nadszedł czas egzaminu, bynajmniej nie z operowania nimi a z tworu nowego, nimi stworzonego. Cofnąć na chwilę muszę bo narzędzia mieć, to jeszcze nie umieć i to jest praca na lat wiele - fascynujących jak sądzę. Niemniej...chcę mieć obrazy, obrazy stworzone przeze mnie, mające formę odpowiadającej mojej wizji tak daleko jak to tylko jest możliwe. Brzmi banalnie bo warunki te można przyłożyć i do kupnych materiałów ale ja już nie mam zapału ćwiczyć je w kółko i "pod lupą" szukać reakcji na me zabiegi.

Lista życzeń i kierunek prac na dzień dzisiejszy:

- emulsja pozytywowa "zwykła", do nanoszenia na papier, w trzech gradacjach, reagująca na większość wywoływaczy i tonerów opisanych w starych książkach 

- emulsja ciepłotonowa w trzech gradacjach

- emulsja nadająca się do bromoleju

Być może te trzy emulsje to będzie jedna emulsja (czyli mieszanina dwóch emulsji różniących się kontrastowością)

- emulsja negatywowa o normalnym kontraście i uczuleniu ortochromatycznym

- emulsja negatywowa kontrastowa, do technik szlachetnych

- emulsja negatywowa "ziarnista" (zagadnienie ziarnistości jest tak szerokie i tak dalekie od moich wyobrażeń, że na początek muszę zapomnieć cały "śmietnik" który był moją wiedzą o ziarnie)

- emulsja negatywowa uczulona...bardzo uczulona. Spektralnie bardzo.

Kroki małe

Powyższa lista życzeń to plan na lata, żeby z lat nie zrobiły się dekady to konieczny jest dobrze ułożony plan. Zacząć muszę od sprawnych stanowisk do oblewu  i suszenia płyt, do nakładania emulsji na papier i suszenia papieru, oraz kącika sensytometryczno-mikroskopowego (te stanowisko na końcu). Plan będzie ewoluował w miarę odkrywania tajemnic, tzn. właściwości i rozwiązywania problemów.

Mistrz

Wszystko to nie byłoby możliwe gdyby nie pomoc i życzliwość człowieka który fototechnice poświęcił kilkadziesiąt lat pracy. i życia  Jego wiedzy i doświadczenia nie idzie opisać słowami a jego zaangażowanie i pomoc można tylko do jego wiedzy porównać. Problemy które "koncepcyjnie" rozwiązywałem przez setki godzin (zazwyczaj bez skutku) zostały rozwiązane w kilka minut... Gdybym sam rozpoczął pracę nad emulsją to relacja z kilkuletnich działań byłaby równie inspirująca jak relacja z transformacji mleka w śmietanę a efekty podobne - szara masa. To nie jest wiedza którą "można se" przeczytać, obejrzeć i wykorzystać z sukcesem. Dziękuję Piotrze, wdzięczność moją próbami (w domyśle: dokonaniami) poznasz.

Za pomoc w trakcie przygotowań i podczas pracy z emulsją dziękuję również Michałowi który tak zasuwał że na wszystkich zdjęciach jest poruszony.

Poniżej krótka fotorelacja z tego wspaniałego weekendu.



Termostat z mieszadłem gotowe do pracy



Przygotowanie odczynników


Zaczynamy!


Roztopiona żelatyna


Czas, temperatura, ilości i dawkowanie. Reżim jest konieczny.


Ostatni składnik


Tak pięknie pracuje emulsja pozytywowa


Emulsja negatywowa podczas żelowania




Negatyw po naświetleniu i wywołaniu. Jest wspaniały!


Stykówka na matowym Ilfordzie


O emulsji w szerokim zakresie i przystępnym językiem: "Teoria procesu fotograficznego" autor Witold Romer

Do czego były zdolne papiery zanim stały się doskonałe: "Vademecum Fotografa" autor Stanisław Sommer przy współpracy Witold Dederko



wtorek, 12 stycznia 2021

Wybór papieru do Lithu

 Zostałem poproszony o podanie kryteriów jakimi się kierowałem przy wyborze papieru do Lithu. 

Lithu? Techniki Lithprint? Szlachetny Lith? Papier do wywoływacza lithowego?

Miałem zacząć pisać już wczoraj i im bliżej komputera byłem, tym mniej wiedziałem co mam napisać...

To nie będzie porada ani prosta odpowiedź dla większości czytających. Niektórzy znajdą coś przydatnego między wierszami, niektórzy nic nie znajdą a jeszcze inni rzucą fotografię.

Zmęczony wiecznymi eksperymentami postanowiłem wziąć się za wielki eksperyment, taki który przyćmi wszystkie poprzednie i otworzy drogę do kolejnych wielkich eksperymentów a każdy kolejny będzie znacząco większy i bardziej znaczący od swego istotnego poprzednika.

Poprzednie eksperymenty częściowo traciły swoją wartość z różnych powodów, a to nie zapisałem danych, a to zgubiłem notatki, a to produkt zniknął z rynku, a to produkt zmienił oblicze choć pudełko i imię to samo, a to ja straciłem zapał do jakiejś formy lub koloru...

Żeby zacząć pisać o papierze do lithu muszę się trochę cofnąć i wyjaśnić dlaczego w ogóle lith bo ja nie szukałem papieru do lithu tylko papieru do wielkiego projektu który zapragnąłem stworzyć. Od dawna chodził mi po głowie album, nie taki jak występuje w swej książkowej, drukowanej formie, tylko album z odbitek wykonanych w ciemni. Nie pudło z szlachetnego drewna a w nim 10 odbitek z passe-partout, nie dykta-okładka a w środku latające jak kartki zdjęcia. Formę nadal doteoretyzowuje. Ma być poręczny, kartki ze zdjęciami mają mieć swoją wagę, pergamin między każdą stroną, ma być trwały fizycznie i wizualnie. 15-20 zdjęć. 5-10 egzemplarzy. Z każdego zdjęcia mam być zadowolony. Nie "fajne" bo poszło w toner i ogólnie jest porządnie wykonane, nie... Ma być tak żebym mógł długo na nie z satysfakcją patrzeć i żebym z chęcią do niego wracał, do każdego jednego. Oczywiście zdjęcia muszą być spójne estetycznie, nie jedno zielone a piąte pomarańczowe.

To ma być album z drzewami. 

Kolejny temat który pojawił się już po wyborze i uzbieraniu papieru to zdjęcia z archiwum z II RP, idealnie wpasował się w kryteria wyznaczone dla albumu z drzewami.

Kolejne zapewne pojawią się w odpowiednim czasie.

Wracając do wyboru papieru... Zdjęcia będą wykonywane różnymi aparatami, część kandydatów została w zeszłym roku zrobiona na negatywach 24x36 mm, 6x6 cm i 4x5 cala. Małoobrazkowa Agfa APX400 i Efke 25 w formacie 4x5 cala nie mogą dać podobnej odbitki a będą w jednym, małym albumie. Najprostszą drogą do zniedoskonalenia wielkoformatowego powiększenia jest pójście w jakąś technikę szlachetną która pozbawi go ostrości i narzuci mu swoja własną naturę. Ale tego nie chcę, nie do albumu. Postanowiłem pójść w Lith który delikatnie przykryje techniczną doskonałość ale nadal pozostanie "zwykłym" zdjęciem na papierze. I to był główny powód "skręcenia" w stronę tego procesu.

Drugim warunkiem była ciepła tonacja zdjęć. Bez "przeginania" ale wyraźnie ciepła. W ogóle nie dopuszczałem tonacji neutralnej, chłodnej lub skręcającej w zieleń czy pomarańcz. Subtelny brązowy, granice złotego lub żółtego do rozpatrzenia.

Trzecim warunkiem była dostępność takiego papieru, poprzez dostępność rozumiem również dostępność od strony finansowej - ponieważ kupno przynajmniej sześciuset kartek to może być bariera nie do pokonania w ciągu paru miesięcy.

Lith sam w sobie nie gwarantuje nic. Większość współcześnie produkowanych papierów do tej techniki nie nadaje się w ogóle - po prostu nie dają się wywołać lub jest to droga przez mękę. Te które "pracują" w lithcie i z którymi miałem do czynienia (niektóre Fomy) nie dają tego czego szukam. Foma drażni mnie swoimi odchyłkami jakościowymi, przerwami w produkcji i zmianami w trakcie, również czerwona barwa która jej zazwyczaj towarzyszy nie jest tym czego szukam. Może teraz jest inaczej, najnowszej nie sprawdziłem i do tego projektu już nie sprawdzę. Miał powstać Adox do lithu i miał być wznowiony Forte PW, niestety wygląda, że się na gadaniu skończyło i tych papierów nie będzie. Ceny starych Fomabromów i Forte są nie na moje możliwości, nie przy tych ilościach.

Zacząłem przeszukiwać internet i grupę Lithprint na FB...

Zbierałem przykładowe zdjęcia...

Dopytywałem o szczegóły procesu...

Przeglądałem ogłoszenia...

Wytypowałem dwa papiery. ORWO i Agfa Brovira. Z dostępnością Agfy jest gorzej a z Orwo tak się szczęśliwie złożyło, że dość szybko uzbierałem 7 paczek po 100 sztuk w formacie 18x24 (różne gradacje). Jest to papier błyszczący "single weight" czyli cieniutki co doskonale pasuje do albumu. Później pojawiły się trzy paczki Agfa Brovira, też cienkie i w takim samym formacie - może to zestaw na przyszłość, na nieznany album w nieznanych czasach. Jeszcze później udało się kupić Orwo w formacie 30x40, 5 paczek po 50 sztuk i "szkoda było nie brać" Fotonchlor 13x18, 6x100 sztuk.

Co daje Orwo - bo od niego zaczynam.

- ma delikatną ziarnistość. Taki np. Slavich Unibrom ma ogromne ziarno i do tego projektu się nie nadaje. Classic Arts PW nie daje ziarna w ogóle i też się nie nadaje.

- ma ciepły, brązowy odcień. Być może pewna kombinacja czasu naświetlania, stężenia i rodzaju wywoływacza i temperatura dadzą mi kolor i nasycenie jakie potrzebuję, bez dodatkowego tonowania. Tak czy owak, dobry punkt startowy.

- ładnie reaguje na tonery i odbielanie. Nie jest "toporny" ani przesadnie agresywny przy tych zabiegach, kolejna dobra cecha

- nie ma żadnych plam, smug, nie rozpada się

- jest cienki, mniej waży i powinien mniej się odkształcać po zamocowaniu na stronie albumu

Ta delikatna ziarnistość i ciepły ton wspaniale nadają się do zdjęć z archiwum nad którym pracuję i te zdjęcia prawdopodobnie będą dokładnie tak samo obrabiane jak album z drzewami.

Większość prób jakie dotychczas wykonałem jest na zdjęciach z tego archiwum i niestety nie mogę ich pokazać ale niebawem zacznę zamieszczać relacje z wykonywania kolejnych odbitek lub prób. Jakiś obraz daje zdjęcie poniżej, tu testowałem ile bardzo zbliżonych zdjęć można wykonać w jednej kąpieli i jak należy sterować naświetlaniem żeby uzyskać "takie same" zdjęcia mimo zużywającego się wywoływacza.


Wracając do kosztów, jak nie trzeba na już, natychmiast, to paczkę 18x24/100 idzie kupić za 80-100zł. 30x40/50 za 200-300zł. Kolejnym istotnym kosztem jest wywoływacz i moim następnym krokiem będzie samodzielne składanie wywoływacza do Lithu. SE5 czy EasyLith są drogie i niespecjalnie je lubię...mam wrażenie, że nie są tak mocne jak mogłyby być i wyraźnie ciągnie mnie do spróbowania jakiegoś starego, zwykłego wywoływacza do Lithu.



Tak wyglądają te papiery gdyby ktoś chciał mieć pewność. Różne kolory oznaczają różne gradacje, nie wiem jeszcze jak to wpłynie na ich zachowanie ale nie spodziewam się wielkich zmian.




A tak wygląda Fotonchlorobrom który mnie urzekł opisem na etykiecie. Myślę, że stykówka 4x5 cala może na nim wyglądać bardzo elegancko.

I na koniec z mojego archiwum, jak może wyglądać Lith:



Slavich Unibrom, negatywy 6x12 cm i 4x5 cala, extremalnie rozciągnięty kontrast, ogromne ziarno. O ile 6x12 można skopiować na normalnym papierze to mój autoportret w normalnym procesie daje tylko szaro-szarą papkę, tu Lith z tym papierem umożliwił powstanie tego zdjęcia.


Classic Arts PW, stykówka z negatywu 8x10 cala, zdjęcie nie wykazuje żadnych cech kojarzących się z Lithem, ziarno nie istnieje, kontrast i krzywa charakterystyczna nie do odróżnienia od zwykłego procesu. Dlaczego Lith? Ten piękny papier obrabiany normalnie jest zadymiony...w Lithcie wyszedł jak normalne zdjęcie i mieni się pięknymi ciepłymi odcieniami gdy zmieniamy kąt patrzenia na odbitkę. Ale to raczej zasługa papieru a nie procesu. Zwróćcie uwagę, że lewa część jest chłodniejsza od prawej.

Kryteria każdy ma własne. Lepiej się zasypia gdy coś do nich faktycznie dobierzemy i sporym nakładem pracy dopieścimy w obszarach które na to pozwalają. Wtedy możemy osądzić czy warto było.  Pomysł na Lith czy inną technikę i późniejsze dorabianie do tego "własnych" przekonań (co dość często widzę w internecie) nie jest tworzeniem tylko zbieraniem. Taka ekskluzywna forma konsumpcjonizmu a czasami zwykłe paliwo dla narcyza. A że tego pełno to trzeba uważać z wierzeniem w różne historie...

Ja musiałem się z Lithem oswoić, zapoznać, zniechęcić przerostem formy nad treścią, zrobić długą przerwę i teraz z nadzieją ale stojąc twardo na ziemi powrócić. Mam w głowie obraz. Dobieram środki i narzędzia do urzeczywistnienia go. Akurat w tym przypadku to ORWO i Lith. Dam znać czy się udało.

Mam nadzieję, że w czymś pomogłem. I że ceny Orwo nie podskoczą o 300%.


poniedziałek, 11 stycznia 2021

Budowa kamery wielkoformatowej, aktualizacja

 Wracam do budowania kamer, przemyślałem wiele zagadnień z nimi związanych, wygospodarowałem miejsce na stanowisko do obróbki metalu, kupiłem matówki i wybrałem do prób listwy zębate z plastiku. Jeśli przełożenia się sprawdzą, będę zamawiał listwy wykonane z mosiądzu. Same aparaty (8x10) będą w dwóch wersjach mieszka i przedniego standardu - Sinar lub Deardorff, powody wyjaśnię w następnym poście. Oprócz podstawowej wersji 8x10 cala będę budował kamerę 35x35cm, lekką bez obracanej matówki co znacznie upraszcza konstrukcję i trochę zmniejsza wagę. Do niej będą robione kasety, na płytę i na filmy cięte, rozmiar 35x35 jak w błonach RTG.




Prace z frezarką stanęły w miejscu, z przyczyn logistycznych musiałem się zająć tokarką. Jest to tokarka precyzyjna firmy Carstens, mała z bardzo bogatym wyposażeniem, parę uchwytów, komplet tulejek 1-20mm, koła do "wszystkich" gwintów, okular i wiele innych. Na tych dwóch maszynach będę mógł zrobić w metalu wszystko co jest potrzebne do aparatów, jedynie listwy zębate będę zamawiał w firmie specjalizującej się w produkcji takich elementów.




Tokarka przez kilkadziesiąt lat pracowała w Kopenhaskiej ślusarni (fabryka narzędzi) i ma wyrobione łoże, nie nadaje się tym samym do toczenia długich elementów o idealnie równej średnicy, na szczęście nie ma takiej potrzeby przy elementach aparatów. Niestety regeneracja łoża i suportu to koszt około 5 tys zł więc jeszcze trochę czasu minie zanim się to stanie.






Matówki...są piękne. Jasne i drobnoziarniste, linie są wycięte a nie naniesione. 8x10 cala i 35x35 cm.




Cyfry nie brzmią tak mocno jak obraz - matówka 35x35cm i na niej szitka 4x5 cala. Jest to już kawał obrazu, ogniskowa koło 50 cm jako normalny obiektyw i stykówka tej wielkości na papierze 40x50cm to zapewne inne medium niż stykówka 8x10cala z którymi już jestem oswojony.

I ostatnia wiadomość, maszyna do cięcia obłogów jest zmieniona, dwie poprzednie to były piłki a nie piły...wiecznie zmęczone i rozkalibrowane, ledwie dające radę.  Teraz jest to potężna Bauerle BS63 która bez zadyszki tnie obłogi do 32cm szerokości i robi to godzinami nie tracąc precyzji. Otwiera to nowe możliwości, łoża aparatów zyskają na tym od strony estetycznej i wytrzymałościowej.





Tyle z nowości, kolejny odcinek będzie już o samych aparatach.

niedziela, 10 stycznia 2021

Focomat IIC renowacja, część 2

 Część druga renowacji dotyczy kolumny powiększalnika. Jest to gwintowana rura po której przesuwa się tuleja-uchwyt ramion powiększalnika. Tuleja opiera się na specjalnej nakrętce, obracając ją podnosimy lub opuszczamy tuleję, zmieniając wysokość głowicy powiększalnika. Oczywiście nie jest to konieczne przy każdej zmianie wielkości powiększenia, Focomat w swej normalnej pozycji (tuleja opuszczona na sam dół) daje możliwość ustawienia powiększenia w zakresie 2-11x dla negatywów małoobrazkowych i 1,5-6x dla całego średniego formatu i w tej pozycji, w tym zakresie działa autofocus. Dopiero gdy potrzebujemy większe powiększenia musimy podnosić powiększalnik na kolumnie. 


Kolumna to rura z nierdzewnej stali. Jest wieczna, nie wydaje mi się żeby mogła się uszkodzić czy zużyć. Niestety potrafi zaśniedzieć co w połączeniu ze starym smarem w rowku gwintu, zaczyna stawiać opór przy zmianie wysokości. Gdy wszystko jest czyste i nasmarowane jak w nowym powiększalniku, regulacja ta obywa się dwoma "paluszkami".

Niestety nie mam zdjęć jak wyglądała kolumna przed renowacją, proces odnawiania gwintowanej kolumny jest pokazany na filmie:


Focomat renowacja kolumny


Jeśli ktoś ma tokarkę i chciałby sobie sam odnowić kolumnę to tylko i wyłącznie na minimalnych obrotach - nie więcej niż 40-50 obr/min i bardzo uważać żeby kolumna "nie złapała" szmatki którą się czyści po polerowaniu! To nie są żarty...jeden błąd i tragedia gotowa. Kolumna jest ciężka i nie da się jej wyważyć, dlatego obroty muszą być tak niskie.






Tak wygląda rura po polerowaniu. Czyszczenie rowka gwintu to osobny temat i trwa to jeszcze dłużej niż samo polerowanie. Robię plecionkę z syntetycznych sznurków które nasączam benzyną ekstrakcyjną i przeciągając przez rowek czyszczę go.

Rura jest zatopiona w aluminiowej stopie, stopa jest anodowana i pomalowana specjalną farbą. Jest to farba którą się wygrzewa w wysokiej temperaturze, nadaje jej to wysoką wytrzymałość i pomarszczoną strukturę. Wygląda pięknie, jest mocna i nie odbija światła. Niestety brzydko i głęboko się brudzi, mycie i wycieranie daje tylko delikatną poprawę. Wiele pracy i eksperymentów kosztowało mnie dotarcie do takiego poziomu jaki jestem w stanie uzyskać dziś. 


Niestety nie ma zdjęcia stopy przed renowacją więc zamieszczam zdjęcie tulei która jest najbliżej stopy, wyglądały bardzo podobnie.




Tak wygląda stopa po myciu.



Stopa po zamalowaniu ubytków oryginalnej farby, na koniec farba została zaimpregnowana co przywróciło jej dawną świetność.




Wróciła na swoje miejsce...niebawem następny odcinek.

czwartek, 10 grudnia 2020

Leitz Focomat IIC, renowacja

 Pierwsza część postów o renowacji Focomata IIC dotyczy blatu. Można by się zastanawiać czy blat jest na tyle istotny żeby poświęcić mu aż tyle czasu i pracy, w końcu to tylko blat a sam powiększalnik czasami kończy przykręcony bezpośrednio do jakiegoś większego blatu roboczego obok innych powiększalników. To wszystko prawda i sam zawsze miałem tak urządzoną ciemnię, ale blaty w czarnych Focomatach są zupełnie inne niż w chyba wszystkich pozostałych powiększalnikach, z szarymi Focomatami włącznie. Mają dodatkowe funkcje których w innych powiększalnikach nie ma a sam blat jest wspaniale wykonany. O funkcjach napiszę na koniec renowacji, przy prezentacji tej wspaniałej maszyny, ten post jest o samym procesie odnawiania. Nie mam zdjęć kompletnego blatu, te elementy są pokazane na filmie o renowacji do którego link jest tutaj : Focomat renowacja

Blat jest trójwarstwową klejonką (buk) pokrytą fornirem dębowym. Całość polakierowana bardzo mocnym i trwałym lakierem bezbarwnym, dół i boki mają szary odcień ale spotykałem już blaty pokryte tylko bezbarwnym lakierem. O jakości świadczy jego kondycja, 50 lat po wyprodukowaniu blat jest prosty, bez żadnych rozwarstwień, bez skruszonego kleju. W jednym miejscu oderwał się fornir, na szczęście od dołu. Sam lakier jest porysowany i ze starości (i promieniowania UV) stracił klarowność. Podczas demontażu oprzyrządowania urywa się parę wkrętów, jest tak zawsze, na szczęście posiadam wkręty z epoki więc mogę pourywane zastąpić praktycznie identycznymi wkrętami.






Tak wygląda po demontażu wszyskich elementów wyposażenia, gotowy do odnowienia części drewnianej. Widać urwane wkręty od gniazda 220V, zaśniedziały odcisk kolumny i miejsce po tabliczce znamionowej. niestety narożniki tabliczki skorodowały (kontakt aluminium ze stalowymi gwoździami) i nie da się jej uratować, prawdopodobnie wróci na swoje miejsce tylko...trochę mniejsza.


Klejonka, zewnętrzne warstwy wzdłuż blatu, środkowa w poprzek. 



Miejsce kolumny po pierwszym "liźnięciu" szlifierką. Widać że kolumna odcisnęła się w fornirze, tam gdzie przód (ciężar powiększalnika) najbardziej. Jest to malutkie wgłębienie i samo szlifowanie naprawi tą nierówność. Fornir ma grubość 0,6mm więc najbezpieczniej jest go szlifować ręcznie, w żadnym przypadku szlifeirkami rotacyjnym lub "czołgami". Ja szlifowałem bardzo delikatnie szlifierką mimośrodową, na "jedynce" (czyli praktycznie bez ruchu obrotowego, sama wibracja), bez dociskania i drobnym papierem (180).

Urwane wkręty musiałem wywiercić na wiertarce kolumnowej, z dołu z przyczyn technicznych musiałem użyć większego wiertła (12mm)



Dolne kołki wklejone.



Górne wklejone i przycięte.




Oderwany fornir trzeba przykleić, po wyschnięciu równo przyciąć i na koniec przygotować powierzchnię do przyklejenia dorobionego kawałka.






Przyklejony fornir przed szlifowaniem.




Kołki przycięte, przed szlifowaniem.


Szlifowanie, szlifowanie, szlifowanie...




Blat gotowy do nakładania pierwszej warstwy olejowosku.





Druga warstwa w trakcie schnięcia.






Teraz blat będzie leżał przez parę dni aby olejowosk utwardził się całkowicie. W tym czasie będę odnawiał osprzęt i kolumnę, relacja w następnym odcinku.