poniedziałek, 23 listopada 2020

Czy lampa może być boska? Mira MLC-S V3 FOTO-10, recenzja.

 Nie, lampa nie może być boska. Źródła światła prowadzącego ku oświeceniu należy szukać gdzieś indziej... Ale Mira MLC-S V3 FOTO-10 zdaje się być czymś...czymś z góry...

Moja styczność z tą lampą zaczyna się parę lat temu, nie pamiętam już czy minęło sześć czy dziewięć lat. Jakiś człowiek postanowił zrobić porządną lampę ciemniową i dopytywał o rożne zagadnienia na forum KOREX. Byłem wtedy aktywnym użytkownikiem tego forum i tak się poznaliśmy. Konstruktorem i producentem tej lampy jest Artur Romankiewicz, właściciel firmy Mira. Lampa powstawała długo, była modernizowana, były różne problemy z jej dostępnością a ja sam nie odczuwałem potrzeby sprawdzenia jej osobiście - w końcu moją ciemnię w tamtych latach oświetlały dwa potężne, dwukierunkowe Ilfordy 902. Gdy przestałem pracować w ciemni zawodowo i jej wyposażenie zostało mocno zredukowane (min. tylko jedna lampa została), mój wzrok się pogorszył a na sam koniec ciemnia została przeniesiona do dużo wyższego pomieszczenia, zacząłem mieć problemy których się nie spodziewałem. Problemy z ostrością, z dostosowaniem do ciemności i szybsze zmęczenie wzroku stały się dokuczliwe. Przypomniałem sobie o Arturze i po paru dniach dostałem "lampę stanowiskową Mira MLC-S V3 FOTO-10".



Mira MLC-S V3 FOTO-10 bez uchwytu do zamocowania. Uchwyt jest wysoko na słupie.

Długo się zastanawiałem jak napisać ten...test? recenzję? opis? 
Jakie naukowe procedury wykorzystać?
Jak napisać żeby nie spłycić jej działania? Żeby nie zostać posądzonym o udział w dochodach ze sprzedaży? 
Żeby nie było smutno jak w instrukcji obsługi... Albo słodko jak w reklamie nowych polaroidów...

Napiszę po swojemu, tak jak używam, tak jak mi praktyka podpowiada i jak mnie teoria chroni przed błędami w założeniach. Tak jakbym chciał ją przedstawić komuś kto poważnie podchodzi do swojej pracy w ciemni i chce z niej wydobyć tyle ile tylko może.

Przegadałem z Arturem setki godzin w temacie oświetlenia ciemni. Finalnie nie zgadzam się z nim w dwóch sprawach. Po pierwsze i najważniejsze...nazwa. Ona nie może się nazywać "Lampa stanowiskowa Mira MLC-S V3 FOTO-10". No nie może... Żądam zmiany i mam propozycję. Wycinamy 80%, dostawiamy jedną-dwie litery i jest... Mitra. Mithra. 

Druga sprawa to procedury testowe. Artur i inne osoby testujące "męczą" test kodaka i świecą w biedne papiery z 1,2m robiąc analizy. Po co? To ciemnia czy solarium? Te testy są do starych papierów i lamp ciemnych jak noc w jaskini, znam te filtry kodakowskie. Tej lampy (zresztą Ilforda 902 również) nie ma sensu w ten sposób testować bo te lampy nie są do tego. Przy takiej mocy i tak dużym rozproszeniu światła, te lampy mają oświetlać całe pomieszczenie a nie świecić słabiutko wąskim strumieniem w kuwety. Można to porównać do...procedury testowej pierwszych traktorów. Ile setek kilogramów pociągnie pod górę o nachyleniu 10%. I nagle do tej procedury dajemy dzisiejszy ciągnik który pociągnie 40 ton.
Nie twierdzę że testu nie trzeba robić, wręcz przeciwnie - ale nie takiego. Test praktyczny na bezpieczne oświetlenie ciemni.

Moja ciemnia ma około 16-18mkw i 3m wysokości, jest to kwadrat. jedną ścianę zajmuje ciąg mokrych stołów, na przeciwnej ścianie stoją powiększalniki. Lampy są przy trzeciej ścianie, mniej więcej równo oddalone od kuwet i powiększalników, wiszą około 70cm od białego sufitu, rozpraszając światło równomiernie oświetlają całą pracownie.


Poniżej Ilford 902 w pracy




Jest to wspaniała i potężna lampa, dwukierunkowa z filtrami 20x25cm (dół) i 24x30cm (góra). W środku zwykła przeźroczysta żarówka 20W.  Filtry 902, pomarańczowe są bardzo precyzyjnie dobrane do papierów multigrade Ilforda, w praktyce okazuje się, że wiele innych papierów też może być przy tym świetle obrabianych. To dzięki takim lampom mogłem przez wiele lat pracować w ciemni dzień w dzień, całymi miesiącami. Byłem z nich tak zadowolony że nie myślałem żeby je kiedykolwiek czymś zastąpić...dlatego na swoją Mirę czekałem parę lat.

Test który uważam za odpowiedni przebiega następująco:
- wykonuję wszystkie czynności które występują przy normalnym robieniu powiększeń: wyjmuję papier z pudełka, wsadzam do maskownicy, naświetlam, idę z nim do kuwet, wywołuję.
- po drodze do kuwet podchodzę do stołu stojącego pod lampami i tam kładę próbki na dodatkowy czas - 1, 2, 4 i 8 minut.
- próbka nie jest czystą nie naświetloną kartką ponieważ taki test jest mylący. Próbkę trzeba  naświetlić do jasnej szarości i tylko to oceniać - papier który został już częściowo naświetlony ma zwiększone uczulenie na światło. Taką próbkę kładzie się pod lampę i część niej przykrywa np. monetą, ja użyłem podkładek M14. Moje próbki wyglądają tak:



To wzornik, bez dodatkowego naświetlania pod lampą. Połowa to czysta biel, jest przysłonięta kartonem w trakcie naświetlania.

Poniżej próbki z dodatkowym naświetleniem pod lampą Ilford 






Jak widać, już pierwsza minuta zostawia delikatny ślad od dodatkowego naświetlania pod lampą. Co ciekawe, biel nie wykazuje żadnych zmian nawet przy ośmiu minutach...czyli możesz robić odbitki i nie wiedzieć że dzieje się coś złego - ponieważ marginesy będą bielutkie... Reszta zadymi się równomiernie bez twojej wiedzy. Skutkuje to spadkiem kontrastu w jasnych partiach obrazu, np. chmury na niebie...i nie dowiesz się o tym, będziesz przekonany, że tak wyszło bo taki jest negatyw. Dopiero zrobienie powiększenia bez zadymienia pokaże prawdziwe oblicze negatywu.

Co nam mówi powyższy test? Czy to znaczy, że lampa Ilforda jest za mocna albo coś z nią nie tak i że musimy skrócić proces o minutę? Nie. To znaczy że do naszego procesu robienia odbitek możemy bezpiecznie dołożyć niecałą minutę która w normalnych warunkach nie występuje. Czyli papier jest bezpieczny a siła lampy i jej miejsce jest dobrane prawidłowo. A jeśli dojdzie do naświetlania papieru z gęstego negatywu przez 100 sekund? albo 200? Nadal jest bezpiecznie - powiększalnik jest oddalony od lampy i jest tam dużo ciemniej, tam bezpieczny czas dla papieru sięga 10 minut. Poza tym, w moim przypadku, lampa ciemniowa jest wyłączana w trakcie naświetlania odbitki, zegar ma taką funkcję i gorąco polecam takie rozwiązanie. Jeśli nie macie takiego zegara to można poprosić jakiegoś elektryka żeby zbudował takie urządzenie na zwykłym styczniku albo przekaźniku. W przypadku tych obu lamp jest to wręcz konieczne gdy istnieje potrzeba doświetlania-maskowania z gęstego negatywu, lampy są tak mocne, że niewiele widać na maskownicy w trakcie naświetlania.

Teraz czas na Mirę. Lampa jest ustawiona na pełną moc. 






Wynik jest podobny do Ilforda. W Mirze mamy dziesięciostopniową regulację maksymalnej siły światła. Pod pokrywką jest przełącznik dziesięciopozycyjny i każdy stopień redukuje siłę światła o 50% czyli 1/2EV



Siła maksymalna to pozycja 9. Do kolejnego testu zmniejszyłem siłę światła na pozycję 7.





Na zdjęciu nie widać ale próbka 1m ma jeszcze minimalne zadymienie, zmniejszam siłę światła na pozycję 6.




Próbka 1m jest całkowicie czysta, 2m ma niewielkie zadymienie. Jest to wynik dający pełne bezpieczeństwo z nadwyżką.

Lampa Ilforda nie ma regulacji siły światła. Trzeba zmieniać jej położenie lub zastosować słabszą żarówkę.

Papier użyty do testu to błyszczący baryt Ilford Classic, wywoływany przez dwie minuty w Ilford Multigrade 1+9. Prawdopodobnie jest to najczulszy papier na rynku.

Teraz sytuacja wygląda następująco:

- obie lampy dają bezpieczne światło dla całej pracowni,

- Mira ma jeszcze większy zapas bezpieczeństwa niż Ilford


Czas na porównanie oświetlenia ciemni...

Powtórzę to jeszcze raz. Ilford jest bardzo dobrą i mocną lampą. Najlepszą jakie dotychczas widziałem lub używałem. Zdjęcia nie oddają tego dokładnie bo telefon nie mógł bardziej naświetlić zdjęcia, w rzeczywistości w ciemni jest jaśniej. Natomiast różnice między lampami oddane są dość wiernie, zdjęcia były robione z takimi samymi parametrami - blokada ekspozycji. Poniżej w następującej kolejności: Ilford, Mira na 6 i Mira na 9:





W ciemni oświetlonej Mirą jest niewyobrażalnie jasno...to daleko wykracza poza moje najśmielsze oczekiwania.  Jak mi się wyrwało podczas rozmowy z kolegą - przez ostatnie 150 lat w ciemni była tylko jedna nowość zmieniająca jej rzeczywistość na plus w tak ogromnym stopniu - lampa Mira. Później zacząłem się zastanawiać czy coś jeszcze takiego było...prawdopodobnie programowalny zegar pracujący w jednostkach f/stop, to faktycznie jest urządzenie znakomicie ułatwiające pracę. Kiedyś dorzuciłbym papiery o zmiennym kontraście (i może faktycznie powinny być na tej liście) ale im dłużej pracuję na starych i bardzo starych negatywach tym mniej jestem pewien czy ewolucja papierów i negatywów poszła w dobrą stronę.

Zastanawiałem się również czy na początku napisać "Tekst zawiera lokowanie produktu" i dopisać "Tak, wreszcie, w końcu coś się pojawiło i to ciężkiego kalibru". Wypadłem z nowości w wielu dziedzinach, nie jest mi po drodze z dzisiejszym "postępem" lub odkrywaniem koła na nowo i nazywaniem tego rewolucją. Inne istotne nowości z ciemniowej przestrzeni jakie dotarły do mnie w tym roku to to że Dektol jest czarny i pływają w nim jakieś kropki mimo filtrowania, Trix 120 i 4x5 poszły z ceną o 100% w górę (w ciągu trzech lat) a przerywacz Tetenala zamienia się w gluty rodem z filmów s-f. O lampach diodowych też słyszałem i miałem okazję pracować, regulowane, zwykłe, z pilotami, wielokolorowe...zaświetlały papier przy takim samym natężeniu jak zwykłe lampy i nic nie wnosiły.

Ktoś dociekliwy mógłby zapytać czym Mira różni się od innych diodowych lamp? Przede wszystkim zastosowanymi diodami i sposobem działania. Użyte w niej diody są bardzo starannie dobrane pod kątem długości fali świetlnej i rozpraszania światła, poźniej poddane są dodatkowej selekcji mającej na celu wybranie egzemplarzy najdokładniej spełniających wymagane kryteria i wedle mojej wiedzy są to bardzo drogie diody. Samo działanie i regulacja siły światła jest jest realizowana przez długość ich świecenia pomiędzy stałymi przerwami. Jak podaje ulotka:

"Modulacja bardzo krótko świecącymi impulsami o stałej szerokości od 9 μs do 480 μs, z zachowaniem stałej przerwy 648 μs"


Czyli lampa na pełnej mocy świeci mniej niż połowę czasu który oko ludzkie odbiera jako świecenie ciągłe a na mocy minimalnej jest to tylko 1/70 czasu który my "widzimy" jako lampę zapaloną na stałe. Przerwy między impulsami są tak krótkie, że nie ma mowy o żadnym "miganiu" lampy. Papier nie ma bezwładności tak jak oko, jeśli dostaje światło przez połowę tego co my odbieramy jako ciągłość, to naświetli się tylko przez połowę tego czasu.

Po więcej szczegółów technicznych odsyłam do pdf: Lampy ciemniowe Mira


Sama lampa jest zbudowana jest bardzo porządnie, obudowa to nie plastik tylko frezowane i szczotkowane profile aluminiowe.


Włącznik główny na lewym boku lampy





Na prawym boku mamy potencjometr do regulacji siły światła i przełącznik...barwy.

Tak, lampa jest dwubarwna. Nie dzięki zmianie filtra czy dwukolorowym diodom. Za barwę czerwoną odpowiada osobny zestaw diód, tak naprawdę są to dwie lampy w jednej obudowie, korzystające z wspólnego zasilacza.




Potencjometrem regulujemy siłę światła płynnie - do wartości maksymalnej ustalonej przez przełącznik schowany w obudowie. Szybko znalazłem zastosowanie - gdy wywołuję powiększenia w lithcie gdzie czas wywoływania dochodzi do parunastu minut, przez większość procesu mam stłumione światło do minumum i dopiero gdy cienie już się wyraźnie wywołają, zwiększam siłę światła na maksimum i obserwuję najjaśniejsze partie obrazu aby przerwać wywoływanie w odpowiednim momencie. I tutaj brak mi słów zachwytu na ile ta lampa ułatwia proces wywoływania w wywoływaczu lithowym... Od pierwszej próby mam serie powiększeń z tak samo, identycznie wywołanymi najjaśniejszymi partiami obrazu. Komfort pracy i powtarzalność tego procesu są na nieosiągalnym wcześniej poziomie. Jestem zachwycony. To właśnie takie różnice w działaniu zasługują na miano rewolucji a nie znaczącej poprawy.

Musiałem również zmienić nawyki...miałem opory przed otwieraniem pudełka z papierem. Mózg mi sugerował, że jest zbyt jasno. Gdy uporałem się z tym to powstało nowe zagrożenie - dwukrotnie złapałem się na tym że chciałem otworzyć pudełko przy włączonym normalnym świetle. Przyzwyczaiłem się do jasności... To chyba jedyny "minus" tego wspaniałego urządzenia.

Lampa nie jest tania, na dzień dzisiejszy kosztuje niecałe 800zł ale jest warta tych pieniędzy. Jest warta znacznie więcej i jej koszt w relacji do tego co oferuje nazwałbym śmiesznym. Jak sobie przypomnę ile czasu zajęło jej opracowanie i jak wielkie zaangażowanie ma jej konstruktor i wykonawca to myślę, że powinniśmy być mu wdzięczni. Bo lampy Artura powstają dodatkowo przy jego zawodowej działalności, Artur się na tych lampach nie dorobi jak sądzę i fakt, że jednak je stworzył w okresie w którym sam nie może sobie pozwolić na zajmowanie się fotografią zasługuje na wielkie uznanie. A sam koszt wypadałoby dzielić na dwa ponieważ są to dwie lampy w jednej obudowie - pomarańczowa i czerwona.

Powinienem się "hamować" z zachwytami ponieważ...za parę tygodni mam dostać do testów lampę dedykowaną do oświetlania całego pomieszczenia i z tego co zapowiada Artur wnioskuję, że będę musiał powtarzać swoje zachwyty... Może będę musiał pisać dużymi literami :-) Lampa ma mieć dodatkowo białe światło, ogromny rozpraszacz i z racji mocowania na suficie - sterowanie pilotem. Zastanawiałem się co jeszcze może być lepiej - pomijając funkcje i dodatkową barwę światła. Bo że może być jaśniej to trudno jest mi sobie wyobrazić a ponoć jest znacznie jaśniej...

Na koniec, raz jeszcze. Jest mi ogromnie miło i jestem bardzo wdzięczny że taka lampa powstała i że mam ją w swojej ciemni. Tak strasznie rzadko trafia mi się spotkać coś nowego, coś co tak wiele dobrego wprowadza w jakąś przestrzeń. To że doczekam się takiej nowości w upadającej ciemni fotograficznej - jest zupełnym zaskoczeniem. Nie takiego kalibru...

Jeśli macie jakieś pytania to proszę zadawać je w komentarzach. Bardziej skomplikowane przekażę Arturowi i zamieszczę wyczerpującą odpowiedź.







wtorek, 17 listopada 2020

Atlantyda, reprodukcja negatywów nr 1

 Zrobiłem testowe skopiowanie negatywu małoobrazkowego na błonę 4x5. Nie jest to jeszcze wersja docelowa (materiały użyte w tym teście również), chciałem sprawdzić czy po drodze nie zgubi się ostrość oryginału i czy rozpiętość tonalna jest stosunkowo łatwa do kontrolowania, oraz czy sam proces jest łatwy do przeprowadzenia.

Mam różne wnioski z tego eksperymentu, w większości pozytywne. Można stwierdzić że taka droga ma rację bytu, przy spełnieniu wszystkich wymaganych warunków daje negatywy będące bardzo dokładną kopią oryginalnego negatywu.


Stanowisko do kopiowania.


Kopiowany negatyw jest wsadzony w karetkę negatywową i naświetla negatyw 4x5 cala tak jak się to robi w normalnym procesie pozytywowym - przy robieniu powiększeń. Najistotniejsza różnica między papierem fotograficznym a negatywem 4x5 jest w ich czułości, dlatego konieczne jest zastosowanie migawki którą można precyzyjnie odmierzać czas naświetlania.

Negatywy 4x5 leżą wypakowane w pudełku na papier fotograficzny co znacznie ułatwia i przyspiesza pracę.




Obiektyw to Apo Rodagon N 80/4 z zamontowaną migawką Copal no.3 Celowo użyłem ogniskowej 80mm (do małego obrazka powinno się używać 50mm) żeby całkowicie wyeliminować winietowanie i spadek ostrości na brzegach obrazu, na kopi nie są pożądane takie odstępstwa od oryginału.




Maskownicę musiałem postawić wyżej niż normalnie przy wykonywaniu powiększeń ponieważ rzucany obraz był większy niż 4x5 cala, mimo opuszczenia głowicy powiększalnika na sam dół. Fujimoto 450MD jest wspaniałym powiększalnikiem ale robienie na nim małych powiększeń z negatywów 24x36mm i 6x6cm jest niewygodne, delikatnie mówiąc...



Po ustawieniu ostrości udało się uzyskać obraz mieszczący się na negatywie 4x5 z niewielkim marginesem potrzebnym na przytrzymanie go w maskownicy.




Zamierzałem mierzyć światło światłomierzem punktowym - na maskownicy, niestety obraz jest zbyt ciemny, Starlite nie wskazywał nic poza "Error". Postanowiłem naświetlić 4 negatywy różniące się ekspozycją o 2EV i zacząłem od czasów 1/125 , 1/30 , 1/8 i 1/2 sekundy. Wcześniej zrobiłem pomiary światłomierzem ciemniowym i wszystko zanotowałem (światłomierz skalibrowany pod Cibachrome)






Dzięki temu będę mógł w przyszłości precyzyjniej określić wymagany czas naświetlenia.

Negatyw to Foma400, wywołana normalnie czyli N w D23 1+1



Cztery wywołane negatywy czyli pozytywy. Są naświetlone i wywołane równo, ciemne plamy to wynik zdjęcia telefonem na jarzeniowej podświetlarce. Nr 2 i 3 są najlepsze do tego zadania. Te pozytywy nie mają pełnić funkcji slajdu, mogą (a nawet powinny) być ciemniejsze niż typowe przeźrocze - żeby transferowana informacja wypadła na prostoliniowym odcinku krzywej charakterystycznej - a ta nie jest prosta na początku i na końcu.
Nie mam zdjęć z porównania ostrości ale wydawało mi się, że wygląda to bardzo dobrze więc przeszedłem do kolejnego kroku, wykonania kopi tego pozytywu na następny negatyw 4x5 żeby na koniec otrzymać negatyw odpowiadający oryginałowi małoobrazkowemu. Skoro metoda naświetlania wypadła tak dobrze to postanowiłem pójść inną drogą i te kopie wykonałem metodą stykową, składając oba negatywy w maskownicy do kopiowania stykowego.





Teraz, korzystając z notatek mogłem użyć światłomierza ciemniowego i ustalić czas naświetlenia.




Ponownie naświetliłem cztery negatywy i wywołałem tak samo jak za pierwszym razem.





Tym razem dostałem cztery negatywy.
Poniżej wybór najlepszego i porównanie z oryginałem.





Jak widać kopia ma mniejszy kontrast niż oryginał co nie jest żadnym problemem tylko wskazówką na przyszłość - jeśli kopia ma mieć taką samą kontrastowość jak oryginał to należy zwiększyć czas wywoływania o 15-20%. W ten sam sposób można obniżać i zwiększać kontrast kopii względem oryginalnego negatywu.

Na koniec chwila prawdy - wykonanie powiększeń z kopi i oryginału.

Wykonałem po dwa zdjęcia, jedno normalne a drugie z większym kontrastem. Powiększenia z kopi są trochę większe więc mogą mieć "wyolbrzymione" ułomności względem oryginału.


Oryginał:





Kopia:






Oryginał v2:





Kopia v2:






Teraz wnioski, czyli teoria vs rzeczywistość.

- kopia ma większą ziarnistość niż oryginał. Tego się nie spodziewałem, prawdopodobnie jest to "wina" materiału  (Foma400) i dwukrotnego skopiowania "ziarno w ziarno". Ten problem można rozwiązać przechodząc na negatyw niskoczuły-drobnoziarnisty. Również czasy naświetlania ulegną wydłużeniu i przestanie być potrzebna migawka na obiektywie.

- ostrość kopi jest na większym poziomie niż oczekiwałem. Kopiowanie przez naświetlanie powiększalnikiem daje bardzo dobre rezultaty, dwudziestokrotna lupa nie pokazuje żadnych odstępstw względem oryginalnego negatywu. Natomiast nie wierzyłem w porządne przeniesienie ostrości podczas kopiowania stykowego, zwłaszcza że było robione na białym podłożu. Jeśli zrobi się to porządnie (docisk, wyczernienie podłoża) to można i tej metodzie zaufać.

- jest z tym dużo pracy. Gdyby dało się to skrócić o połowę (czyli wywołać cz-b slajd który da negatyw) to byłoby rozwiązanie optymalne. Dwa dni temu trafiłem na taki post na FB - i po lekturze różnych dokumentów doszedłem do wniosku, że każdy negatyw powinien się tak wywołać i nie musi to spełniać warunków samodzielnego pozytywu - czyli podłoże nie musi być klarowne i ekspozycja trafiona w punkt (a nawet powinna być celowo większa, czyli mniejsza). Chemia już w drodze (składniki odbielacza) i kolejny test będzie "na slajdzie". Pozdrowienia i podziękowania dla Staszka który swoim postem pobudził mój ociemniały umysł!

W osobnym poście opiszę możliwości jakie ciemniakom daje kopiowanie i powiększanie negatywów. Jest to temat godny uwagi i dający ogromne możliwości.